sobota, 22 listopada 2014

Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, czyli Książka Numer Szesnaście

Autor: Ann-Marie MacDonald
Tytuł: Zapach cedru
Rok wydania: 1996
Liczba stron: 558
Taka ładna okładka... czuję się oszukana.
A Świat Książki powinien się ogarnąć z tłumaczeniem,
korekcją i edycją. Tako rzecze ja, M, właścicielka tej książki.
Większość z was pewnie nie słyszała o tej książce. Być może dlatego, że jest stosunkowo nowa, być może dlatego, że pisarka jest Kanadyjką, a być może dlatego, że "Zapach cedru" nie jest książką w żaden sposób przełomową, nowatorską ani nawet wyjątkową. Ot, taka pseudo saga rodzinna traktująca o wzlotach (rzadkich) i upadkach (częstych) rodziny Piperów. Brzmi fascynująco, czyż nie? Ja sama omal dzisiaj nie utonęłam w wannie z powodu porywającej fabuły. Autentycznie i totalnie mnie uśpiła lepiej niż obrady sejmu i mleko z miodem.
Do tej książki nie znalazłam żadnych ilustracji.
Pewnie wszyscy ilustratorzy zapadli przez nią w śpiączkę.

Historia (osadzona na początku XX wieku) opowiada o Jakubie Piperze (tak imiona zostały w miarę możliwości przetłumaczone, co doprowadzało mnie do szału, szczególnie, że czasami Jakub przeistaczał się magicznie w Jamesa bez żadnego powodu i bez uprzedzenia). Jakub Piper stroiciel fortepianów spotyka Materię Mahmoud, lat trzynaście , natychmiastowo się w niej zakochuje, ona w nim też, śpiewają "Miłość stanęła w drzwiaaaach" uciekają razem, biorą ślub. 
Czytając jak Materia wyznaje mu z marszu miłość przeprowadziłam z nią w myślach rozmowę Kristoffa i Anny z "Frozen". Serio, dziewczyno masz TRZYNAŚCIE lat poznałaś ziomeczka DZISIAJ i już chcesz z nim brać ślub. Jasne ma ładne włosy, sama doskonale wiem jak ważne u mężczyzny są walory estetyczne jego owłosienia (szczególnie w rejonie mózgoczaszki), ale nie wpisałabym ich w rubryczkę "Dobre powody do zawarcia związku małżeńskiego przed dwudziestym rokiem życia".
Jednak Materia zupełnie zignorowała moje nawoływania i argumenty i wzięła ślub z Jakubem, co doprowadziło do tego, że pomstowałam na nią przez pierwsze 50 stron książki. Przez następne 500 pomstowałam na jej męża, który o dziwo! okazał się być koszmarnym palantem, który szybko otrząsnął się z miłosnych złudzeń i pojął, że jego żona jest "brązową, grubą, krową". Oczywiście jednak najpierw ją zapłodnił. Urodziła im się córka Katarzyna, istota niezwykła, obdarzona anielskim głosem i równie anielską urodą. Jak się domyślamy ojciec z miejsca zakochał się w córce. I przez zakochał mam na myśli wszystkie możliwe zastosowania tego słowa. Tak właśnie tak, powracamy do mojego UKOCHANEGO wątku miłego i uroczego jak jednorożce, pedofilio-kazirodztwa. Tutaj jest to jednak (przynajmniej na początku książki) bardzo rozmyte, rozwodnione i delikatne. Prócz Katarzyny, Jakub ma jeszcze dwie żywe córki- Mercedes i Franciszkę oraz jedną martwą- Lilię. Później ich rodzina się rozrośnie jeszcze o żywą Lilię i martwego Ambrożego, ale nie chcę wam za mocno spoilerować w razie gdybyście jednak zechcieli się sami zmierzyć z przepastną paszczą rodzinnej dramy Piperów.

Och gdyby w książce był Kristoff! Byłaby ona nieporównywalnie bardziej ciekawa.
(I o około 400 stron krótsza...)
W tej książce trudno mi było odnaleźć "ulubionego" bohatera. Przez moment podobała mi się porównywana do "Jo" z "Małych Kobietek" Franciszka, jednak jej natura była zbyt podła i powykręcana żebym była w stanie jej kibicować. Mercedes miała w sobie mniej osobowości niż moje różowe martensy, a Żywa Lilia była cukierkowato idealna do tego stopnia, że Mercedes ubzdurała sobie, że dziewczynka jest albo święta albo opętana, nikt "normalny" bowiem nie może być tak DOBRY. W końcu po ponad czterystu stronach narodzin, śmierci i narodzin nastąpił super plottwist i odnalazłam moją ulubioną bohaterkę, którą została wyżej już wspomniana córka Jakuba- Katarzyna. Szkoda jednak, że  polubienie kogokolwiek zajęło mi prawie pół tysiąca stron. To powiedziawszy, uważam, że właśnie te końcowe fragmenty książki, gdzie mamy do czynienia z pamiętnikiem Katarzyny, przedstawiającym jej życie w Nowym Jorku (życie, które doprowadziło do katastrofy) są jednym powodem dla którego warto w ogóle sięgnąć po tę książkę.
Tak bardzo nie rozumiem tej okładki.
Dlaczego taki font?
Dlaczego taki kadr?
Dlaczego modelka ma na sobie
współczesne ubranie????
Nie mówię, że książka nie ma innych walorów, miejscami proza jest napisana bardzo zgrabnie, duża koncentracja na egzotycznych smakach i zapachach nadaje powieści pewnej aury tajemniczości, magiczności. Szczególnie tytułowy "Zapach cedru" (wena twórcza tłumacza, gdyż oryginalny tytuł to "Fall on your Knees", ale spoko) przewija się dość mocno i łaskocze wyobraźnię. Jednak te motywy są tylko wątłą podporą topornej konstrukcji rodzinnej kroniki głupich decyzji. Autentycznie przypominało mi to trochę scenariusz opery mydlanej cofnięty o wiek do tyłu. Były nieślubne ciąże, poronienia, adopcje, romanse, śluby, prostytucja, zaginieni członkowie rodziny, tajemni kochankowie, wydziedziczanie, zaniki pamięci, czyli wszystko co możemy znaleźć w "Modzie na sukces" (która ku mojej rozpaczy znika z anteny, nie wiem co ja nieszczęsna teraz pocznę).
Tutaj mamy klif nad który bohaterki przychodziły pomyśleć.
Niestety żadna nie pomyślała sobie, aby się z niego rzucić
i zakończyć moje (i ich) cierpienia.
Są książki, które mi kradną serce i to jest najlepszy rodzaj książek. Są książki, które dostarczają mi rozrywki, te też lubię. Są książki, które są tak beznadziejne, że gotuje mi się krew jak rosół. I są książki, które sprawiają, że zasypiam w wannie. Te ostatnie są ostatnim kręgiem piekielnym. I niestety Zapach Cedru jest właśnie jednym z tych ciężkich, literackich cegieł, którymi owe piekło wybrukowane. Ale jeśli możecie przeczytajcie ostatnie sto stron. One odłączyły się od reszty, wyhodowały skrzydła i doleciały przynajmniej do Czyśćca.
W książce jedna z bohaterek hardo pracuje
nad drzewem genealogicznym.
Tak sobie je wyobrażałam.
Niewiele się myliłam.
Na koniec kilka cytatów:
  • Obraz jej matki i sióstr starł się od pieszczot niczym kostka mydła: nieustannie wywoływany powoli bladł, wreszcie zniknął na dobre.
  • Był nikim, nie był nawet człowiekiem, tylko rozgwieżdżoną nocą.
  • Małżeństwo to pułapka lilipucie. Wielka pułapka na raki
  •  To dobrze- mówiła bez końca splatając nici i tworząc z nich materiał na wymyślny błazeński kostium.
Pozdrawiam,
 niedoszła topielica,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz