niedziela, 2 listopada 2014

Ice Ice Baby czyli Książka numer siedem.

Autor: Kurt Vonnegut
Tytuł: Kocia Kołyska
Rok wydania: 1963
Liczba stron: 275
Moja kopia. Okładka nie powala, ale udam, że doceniam minimalizm.

Jeśli kiedyś opuści was szczęście i będziecie musieli wyjechać na bezludną wyspę zaopatrzeni tylko w kilka książek to zabierzcie takie, które w jakiś sposób zwiększą wasze szanse na przeżycie. Ale zanim was wygnają, jak Napoleona czy Świętego Jana, przeczytajcie chociaż jedną książkę Vonneguta.

Niestety głównym bohaterem tej książki nie jest kot.
Szczerze mówiąc w całej opowieści kot pojawia się raz.
Post-mortem.
ilustracja stąd.


Nie mam ulubionego pisarza, ale gdybym miała byłby nim właśnie Kurt Vonnegut (albo J.K.Rowling. Na pewno J.K.Rowling). Moje totalne uwielbienie ujawni się pewnie we wpisie na temat innej jego książki, mojej osobistej faworytki, ale przy omawianiu Kociej Kołyski również może mi się zdarzyć moment zatracenia się w uwielbieniu, za co z góry przepraszam.

Tytułowa kocia kołyska to gra, w którą gra się sznurkiem.
Grałam gdy byłam dzieckiem. Nie było nudniejszej zabawy.
link

Jak to zwykle u Vonneguta bywa opis fabuły brzmi dziwacznie- otóż mamy narratora imieniem Jonas(z), który zajmuje się pisaniem biografii jednego z "ojców" bomby atomowej- Felixa Hoenikkera (postać fikcyjna). A że każdy wie, że pisanie jest ciężkie i rzadko kiedy wychodzi tak jakbyśmy tego chcieli, pomysł biografii zaczyna umierać śmiercią naturalną. W tym właśnie momencie zrządzenie losu wysyła biednego Jonasa na karaibską wyspę San Lorenzo (miejsce fikcyjne), gdzie styka się on z religią zwaną bokononizmem (religia fikcyjna), która jest tak bardzo absurdalna, że dziwię się, że wszyscy jej nie wyznajemy. Już będąc na wyspie bohater dowiaduje się o istnieniu substancji zwanej lodem-9, która niczym Elsa z "Frozen" ma magiczną właściwość zamieniania wody w ciało stałe/lód. Innymi słowy wszystko jest tak logiczne i sensowne jak zasady działania USOS-a.

Wiem to ja, wie to Jonas, wiedział to też pewnie Kurt.

Książkę czytałam, siedząc z ogromną gracją na własnym plecaku w przepełnionym korytarzu luksusowego pociągu linii Warszawa-Katowice. Ludzie musieli mnie chyba brać za wariatkę, gdyż raz po raz parskałam śmiechem i kwiczałam z zadowolenia. A to dlatego, że Vonnegut wie jak pisać książki. Dobre książki`
monotematyczni ilustratorzy, cudownie!!
link


Pisząc o Douglasie Addamsie, wspominałam, jak bardzo kocham absurd, czarny humor, sarkazm i groteskę. W "Kociej kołysce" to wszystko jest, tylko w trochę innych proporcjach. Proporcjach, które są tak idealne, że nie boję się ich nazwać Złotym Podziałem literatury.

jak nie dłonie to stopy... fetyszyści

Ulubionym zabiegiem Vonneguta jest zabieranie "przeciętnych" postaci i wrzucania ich w dziwaczny świat szalonych sytuacji ukazujących głupotę wszystkiego i wszystkich. To nie są książki, które są napędzane przez bohaterów i relacje między nimi. Żadnych historii miłosnych, żadnych sentymentów. I mi osobiście bardzo to odpowiada. Vonnegut nie przekazuje nam swoich przemyśleń na temat świata poprzez projektowanie ich na słowa bohaterów, on je przebiera w pstre stroje ironii i groteski i czeka aż sami je zauważymy. Nie robi z nich dania głównego, tylko przyprawę. Chwała ci za to Kurt!

Swoją drogą dlaczego Kocia Kołyska?
Kto wsadza Koty w Kołyski? Jakie Koty w ogóle na to pozwalają
bez wydrapywania oczu pomysłodawcom?
link


Wspominałam już o bokononiźmie, religii, która odgrywa dużą rolę w książce. Myślę, że właśnie na jej przykładzie najłatwiej wyjaśnić jaki świat serwuje nam autor "Kociej Kołyski". Otóż bokononizm:
- jest religią oficjalnie zakazaną na San Lorenzo. Jej wyznawanie karane jest śmiercią. Jednocześnie wszyscy mieszkańcy wyspy (włącznie z jej prezydentem) są gorliwymi wyznawcami bokononizmu.
- w świętej księdze bokononizmu jest wprost napisane, że jest to religia zmyślona, że jest stekiem bzdur. Nikomu to nie przeszkadza.
- święty obrządek bokononistów tak zwane boko-maru polega na stykaniu się z drugą osobą nagimi stopami.
I tak dalej. Absurd na absurdzie absurdem pogania, karuzela śmiechu kręci się dalej.

Najlepsze na koniec.
Drobna rada: czytajmy, zanim zilustrujemy.

Chciałabym napisać coś kąśliwego, pełnego sarkazmu, ale moja wewnętrzna Vonnegutowska fangirl mi na to nie pozwala, zagradzając dostęp do źródła złośliwości maczetą. Dlatego powstrzymam się i zakończę wpis w tym miejscu, tradycyjnie wrzucając na koniec kilka cytatów.
  • Nieoczekiwane propozycje podróży są lekcjami tańca udzielanymi nam przez Boga.
  •  Słysząc słowa panny Pefko, odwróciła się i spojrzała na doktora Breeda z wyrzutem. Widać było, że nie lubi ludzi, którzy za dużo myślą. W tym momencie wydała mi się godnym reprezentantem całej prawie ludzkości. 
  •  I przypomniałem sobie rozdział czternasty Księgi Bokonona, przeczytany w całości poprzedniego wieczora. Rozdział czternasty jest zatytułowany: Jaką nadzieję może żywić myślący człowiek co do przyszłości ludzkości, jeśli weźmie pod uwagę doświadczenia ostatniego miliona lat?
    Na przeczytanie rozdziału czternastego nie trzeba zbyt wiele czasu. Składa się on z jednego tylko słowa i kropki. Oto ono:
    „Żadnej.”
  • Trzymajcie się z dala od człowieka, który pracował w pocie czoła nad rozwiązaniem jakiejś zagadki, rozwiązał ją i stwierdził, że nie jest mądrzejszy niż przedtem – powiada Bokonon. – Przepełnia go bowiem mordercza pogarda do ludzi, którzy są równie głupi jak on, ale nie doszli do swojej głupoty równie ciężką pracą.
  •  Człowiek musi coś mówić, żeby nie wyjść z wprawy. Trzeba mieć sprawnie funkcjonujące narządy głosowe na wypadek, gdyby się miało coś naprawdę ważnego do powiedzenia. 
Goodbye, Vonnegut-bye
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz