niedziela, 16 listopada 2014

Ludzie Zegarki, czyli Książka Numer Czternaście

Autorzy: Alan Moore i Dave Gibbons
Tytuł: Strażnicy
Rok wydania: 1987
Liczba stron: 414
Stylowa okładka i równie stylowy kubek z Dzwoneczkiem.

Dzisiaj postanowiłam sama sobie sprawić przyjemność i przeczytać coś co jest dla mnie pozycją wyjątkową. Mam oczywiście na myśli Watchmenów/Strażników, czyli jedyną powieść graficzną na Liście. I tak, przez powieść graficzną mam na myśli KOMIKS. Wiele osób jest zdania, że komiksy nie powinny zostać włączone w poczet literatury. Takim osobom mam ochotę pokazać kilka rzeczy- język, drzwi, środkowy palec i Strażników właśnie. Jest to pozycja, która może zmienić, to jak zapatrujecie się na kwestię powieści graficznych.
Tak oto wygląda jakiekolwiek badanie psychologiczne.
Sad but true.
A wszystko zaczęło się od Boba Dylana. Bo wszystko co dobre zaczyna się od Boba Dylana. Bob Dylan jest bogiem wszystkiego co dobre. Świat byłby lepszy, gdyby go stworzył Bob Dylan. Ale niestety nie piszę tutaj o muzyce, tylko o książkach, więc moje zachwyty nad Bobem Dylanem tutaj się raczej skończą. (I nie mamo, po raz kolejny przypominam Ci, że to nie ten z dreadami, nie kupuj mi z nim więcej koszulek). To właśnie cytat z Boba Dylana, a dokładniej z jego genialnej piosenki Desolation Row stało się zapalnikiem tej graficzno-literackiej bomby jaką są Strażnicy.
Bob Dylan i komiks to moja własna, osobista definicja Raju.

Czym są Strażnicy? Są komiksem o superbohaterach, który wyśmiewa samą ideę superbohaterów. Są gorzką konstatacją na temat sytuacji lat osiemdziesiątych. Zadają ważne i trudne pytania: Czym jest mniejsze zło, czym jest zło konieczne? Czy śmierć jednostki można przeciwstawić śmierci wielu? Kto ma prawo o tym decydować? Ile krzywd można wyrządzić w imię pokoju? Ale to wszystko są pytania dla ludzi ambitnych, ja tam sfokusowałam się na bohaterach. A ci jak to w komiksach bywa są wyśmienici.
Moje poczucie humoru w dwóch panelach.

Bohaterowie naprawdę są najmocniejszą stroną Strażników. Ich dylematy moralne, przemyślenia to oś napędowa całego komiksu. Liczne retrospekcje, wewnętrzne monologi pozwalają na zdefiniowanie szerokiego spektrum wielowymiarowych postaci. Oto crème de la crème postaci Strażników.
- Rorschach, którego światopogląd jest jak jego maska, kalejdoskopem czerni i bieli, zupełnie wypranym z szarości. Jest to nihilista, którego kodeks moralny nie dopuszcza istnienia kompromisów. To Pan Prawo i Sprawiedliwość Porządek.
To jest Rorschach, wesoły z niego ziomek. Gwiazda domówek wręcz.


- Drugi Nocny Puchacz, ornitolog w okularkach, który bardziej niż na sile i sprawności fizycznej polega na sprycie i gadżetach. Taka trochę nerdowska wersja Batmana w obciachowym kostiumie (Wygląda jakby zdarł skórę z Pana Sowy z disneyowskiego Kubusia Puchatka i ją na siebie założył).
Nocny Puchacz i jego outfit zaprojektowany pewnie przez Pradę. Albo Coco Chanel.


-Megaloman Ozymandiasz, który naczytał się za dużo Aleksandra Wielkiego, ale w sumie jest całkiem hot. I ma action-figures na swoje podobieństwo, więc plus sto do lansu. No i jest ponoć najmądrzejszym facetem na ziemi, ale kto by się tym przejmował.
Boski Ozzy. So fabulous


- Komendiant, który zostaje zamordowany już na samym początku, ale i tak dowiadujemy się, że był strasznym dupkiem i chujem, który strzelał do ciężarnych i zajmował się RPG (w sensie rabowaniem, paleniem i gwałceniem, a nie rzucaniem kościami). Chociaż w sumie nie wiem, czy rabował... niemniej jednak czysty jak łza to on nie był. Diabłem wcielonym też nie. Ponoć.
Komediant jak widać też jest beczką śmiechu.


- Doktor Manhattan jedyny posiadacz supermocy, a nawet Supermocy przez duże S. Jest ich tak dużo, że nie mam nawet siły ich wymieniać. Najważniejsze jest to, że potrafi być w kilku miejscach jednocześnie, potrafi się teleportować nawet na Marsa, gdzie przez połowę komiksu totalnie chilluje ignorując, że Ziemia zmierza ku samozagładzie. Prócz tego nie odbiera czasu w sposób linearny, więc jest jakby wyłączony z wszystkiego, co go otacza. Na początku historii jest w związku z Laurie (o niej za chwilkę), ale później wszystko partoli, w spektakularny sposób. I jak już wspomniałam ucieka na Czerwoną Planetę (troszkę za dosłownie wziął sobie chyba, że Kobiety są z Wenus a Mężczyźni z Marsa). Ach i jest niebieski, ale nie jak Smerfy, tylko taki Błękitny bardziej.
Kolejny Doktor do kolekcji. Jest już House, Avery, Who, Watson itp. itd.

I wreszcie jest też Druga Jedwabna Zjawa, czyli Lauren Jupiter, czyli Laurie Jusperczyk jedna z moich ulubionych komiksowych heroin. Laurie jest ZAJEBISTA! Silna psychicznie, pewna siebie, feministyczna, ogarnia życie i nie pełni roli Damy w Opałach. Jasne ma swoje braki, pozwoliła swojej matce (Pierwszej Jedwabnej Zjawie) wrobić się w ten cały superbohaterski ambaras, trochę zbyt mocno polega na facetach, ale porównując ją z innymi laskami z komiksów mam ochotę głośno przyklasnąć. W dodatku na partnerów seksualnych wybiera sobie samych inteligentnych facetów. Four for you Laurie! You go Laurie! To znaczy moje  małe romantyczne serce zostało złamane, kiedy się skumałam, że ona i Błękitne Ciacho (czy wspominałam już, że przez 80% czasu Błękitne Ciacho chodzi w stroju Adama?) nie zostaną razem na końcu, ale cóż nie można mieć wszystkiego.
Taka rada dla facetów- jeśli uznacie sobie, że rozdwojenie się jest dobrym pomysłem
na ożywienie sytuacji w sypialni... zastanówcie się jeszcze raz. A potem jeszcze raz.
Aż zmienicie zdanie.

Skoro już pofangirlowałam nad postaciami, mogę przejść dalej. Dalej, czyli do warstwy wizualnej. Jako, że pisząc o książkach w tej kwestii nie mam zbytnio pola do popisu, w temacie komiksów mogę się wyszaleć. Dla dzisiejszego odbiorcy kreska będzie się wydawała przestarzała, obecnie tak się już nie rysuje. Jednak trudno jej nie docenić, jest dokładna, dopracowana co do najdrobniejszego detalu i ma niesamowitą mroczną kolorystykę utrzymaną w odcieniach fioletów, brązów i brudnej zieleni. Rozdziałów jest dwanaście, każda strona ma dziewięciopanelowy rozkład, każdy rozdział kończy się wstawkami literackimi- a to "wycinkami" z gazety, a to dokumentacją psychiatryczną, a to fragmentami autobiografii. To właśnie takie drobne smaczki, które sprawiają, że Strażnicy są pozycją wybitną.
Doktor Błękitne Ciacho cziluje na Marsie, który wbrew popularnej nazwie jest
Planetą Majtkowego Różu.

Jako, że to komiks, to cytaty wplotłam w formie ilustracji. Nie ma sensu przepisywać "dymków". (Wybacz S, wiem, że tylko dla nich czytasz moje wypociny).
Moment, który sprawił że Laurie stała się moją osobistą idolką.
I nawet jej późniejsze głupie decyzje tego nie zmieniły.

*tu wstaw dymek pożegnalny*
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz