wtorek, 15 września 2015

Erotyczna topografia, czyli Książka Numer Sześćdziesiąt

Tytuł: Zwrotnik Raka
Autor: Henry Miller
Rok wydania: 1934
Liczba stron: 256
Czas zacząć oceniać książki po okładce. 

Wybaczcie dość długą przerwę, miałam mniej lub bardziej zasłużone wakacje. Teraz jednak nadszedł czas powrotów: powrotu do kraju, do rzeczywistości i do książek. Dzisiaj będzie o powieści, którą polecił mi Przystojny Księgarz w mojej ukochanej podlondyńskiej księgarni.
Ilustratorzy szybko się połapali o czym jest ta książka.
link

Jako że dotychczas miał gust nieskazitelny jak cera Dity Von Teese kupiłam książkę bez mrugnięcia okiem. Wdzięczny tytuł sugerował mi, że mam do czynienia albo z książką o śmiertelnej chorobie albo z powieścią o podróżach. Ewentualnie o skorupiakach. Byłam jednak w błędzie. Okazało się bowiem, że Przystojny Księgarz polecił mi książkę, która niczym rasowy pornos w 90% składa się z seksu. I to nie takiego grzecznego seksu, uprawianego pod kołdrą, ze zgaszonym światłem i w skarpetkach. Tutaj obsceniczne słowa leją się strumieniem spermy jak w wierszach Wojaczka, a seks uprawia się jak sport a nie jak ogródek. To nie jest książka, którą czyta się w metrze. 
chociaż czasem zaliczali wpadki
link

Ogólnie rzecz biorąc jest to powieść o której swego czasu było głośno. Ta książka w Ameryce była zbanowana do 1964 roku, jednak i tak zachwycali się nią wszyscy od Becketta przez Mailera na Orwellu kończąc. Co więc jest takiego magicznego w tej literackiej pornografii, że nikt nawet nie myśli, aby postawić ją obok przygód Pana Greya? 
Ta okładka to mój patronus.
Czy ktoś może napisać do niej scenariusz?
A potem to sfilmować?
Czy mam założyć kickstartera?

Po pierwsze jest to książka cholernie dobrze napisana. Pan Miller lubi słowa chyba równie bardzo jak seks. Jego zdania są długie, zawiłe i nabrzmiałe od wyrazów. Autentycznie dawno nie widziałam takiej wyliczanki słów w zdaniach. W "Zwrotniku Raka" prawie każde zdanie jest walizką, w której jest tyle słów, że biedna ledwo się zamyka. Są to jednak słowa tak dobrze dobrane, że nie przeszkadza nam, że mamy do czynienia z typowym przypadkiem przegadania i werbalnego onanizmu jakiego podjął się autor. Ładne słowa są ładne, a ładnego nigdy za wiele, więc nie ma co narzekać. Chyba.
A tutaj ktoś, nie wiem czemu, uznał, że jest to
książka o astronomii.
Takiej astronomii to nawet w Hogwarcie nie uczyli...
link

Drugą zaletą książki jest jej prawdziwość. Jest to bowiem powieść w dużej mierze autobiograficzną. Miller opisuje swoje życie, swój Paryż, swoje dziwki, swoje choroby weneryczne i swoją bezdomność. Opowiada swoją historię fragmentarycznie, czasem opisując zdarzenia, czasem skacząc w strumień świadomości. Raz kroczy od A do B, raz zahacza po drodze o inne litery, cyfry i znaki przestankowe. Wymienia przyjaciół, miejsca, kochanki, przemyślenia. 
Tej okładki to ja nawet nie rozumiem.
Nie chcę rozumieć.

Właśnie owe przemyślenia są trzecią i chyba największą zaletą Zwrotnika. Balansują one na granicy pretensjonalności i tęgich pseudointelektualych rozkmin, ale jednak granicy tej nie przekraczają. Miller rozważa czym jest bycie człowiekiem i w jaką stronę zmierza ludzkość. Przygląda się paryskiej bohemie, której jest częścią i dochodzi do smutnych i cynicznych konstatacji, które odziera ze złudzeń i iluzji.
Seks seksem, ale Wieża Eiffla musi być

Wrócmy jednak do seksu. Nie żartowałam kiedy wspominałam, że ta książka nim kipi, ocieka i krzyczy. Jest to głównie seks z prostytutkami, które czasem nie mają domu, czasem nogi, prawie zawsze za to mają jakąś chorobę weneryczną. Główny bohater i jego koledzy wymieniają się tymi paniami lekkich obyczajów jak pokemonami. Wydają na nie więcej pieniędzy niż Kim Kardashian na powiększanie ust. Sam moment stousnku rzadko jest opisywany, nie znajdziemy tu długich akapitów na temat samej techniki i mechaniki kopulacji. Niemniej jednak w tym jednym przypadku nasz werbalny wirtuoz nie przebiera w słowach. Wyraz cunt (czytałam po angielsku, więc nie wiem jak tam nasi tłumacze) pojawia się w tej powieści 92 razy (tak należę do ludzi, którzy liczą takie rzeczy) czyli na tyle często, że zdążyłam wpaść na pomysł robienia przysiadu za każdym razem gdy owo słowo padnie oraz z tego pomysłu zrezygnować w obawie przed śmiercią z wyczerpania fizycznego (92 przysiady? co ja jestem Chodakowska?). Wiem, że w dzisiejszych czasach takie szafowanie "cipką" już nikogo nie dziwi, ale w momencie wydania tej powieści było to odważne posunięcie i wygenerowało dużo szumu. Aktualnie ten szum wygasł do niemalże szeptu, ale jednak uważam, że bardziej wrażliwym i spokojnym duszyczkom Dzisiejsza Książka Dnia się nie spodoba.
Dzisiejsza Książka dnia w jednym gifie.

Komu więc się spodoba? Czy w ogóle jest to książka, która może się podobać? Moim zdaniem może i to bardzo. Mam całe bukiety podkreślonych cytatów na potwierdzenie tej tezy. Ta książka ma w sobie dużo literackiego mięsa najlepszej jakości. Ma w sobie duszę, która jednak jest przykryta płaszczem cielesności. Więc jeśli macie ochotę zanurzyć się w bagnie paryskiego marginesu, proszę bardzo, zakładajcie kalosze i wskakujcie w "Zwrotnik Raka", ręczę, że znajdziecie w nim kilka lśniących pereł. 
Może w dwóch.

Na zachętę pokażę wam kilka moich:

  • Ludzie są jak wszy - włażą ci pod skórę i zagrzebują się tam. Drapiesz się i drapiesz aż do krwi, ale nie możesz się skutecznie odwszawić. Gdziekolwiek pójdę, wszędzie to samo: ludzie paskudzą sobie życie.
  • Każdy przeżywa jakąś prywatną tragedię. Mamy to już we krwi - nieszczęście, nudę, smutek, samobójstwo. Powietrze jest przesiąknięte katastrofą, frustracją, daremnością. Drap się drap - aż zedrzesz sobie skórę. Mnie jednak ten stan rzeczy dodaje ducha. Zamiast zniechęcać lub przygnębiać, raduje mnie. Krzykiem domagam się jeszcze więcej katastrof, jeszcze większych klęsk, wspanialszego fiaska. Chcę, by cały świat był do niczego, chcę, by każdy zaczochrał się na śmierć.
  • Gdziekolwiek byś poszedł, czegokolwiek byś tknął, czyha tam rak i syfilis. Wypisany na nieboskłonie, jarzy się i tańczy jak zła wróżba. Wżarł się nam w dusze i jesteśmy tylko martwym przedmiotem, martwym jak księżyc
  • Jeśli, czytając książkę, od czasu do czasu napotykamy strony, które eksplodują, stronice, które nas ranią i przypiekają, wywołują jęki, łzy i przekleństwa, wiedzcie, że napisał je człowiek o wyprostowanym grzbiecie; człowiek, którego ostatnią linią obrony są słowa, a słowa te są zawsze mocniejsze od kłamliwego, łamiącego karki ciężar i świata, silniejsze są od trybów i kół wynalezionych przez tchórzy po to, by złamać ten cudowny twór, jakim jest osobowość. Gdyby jakiś człowiek ośmielił się kiedyś przełożyć wszystko, co nosi w sercu, zapisać to, w czym naprawdę zawiera się jego doświadczenie, co jest najprawdziwszą prawdą, sądzę, że wówczas świat by się roztrzaskał, rozleciał na drobne kawałki, i żaden bóg, żaden wypadek, niczyja wola nie byłaby w stanie pozbierać tych skorup, tych atomów, tych na pozór niezniszczalnych elementów, z których się składał.
  • Mój świat, świat ludzi, umarł; zostałem sam, a przyjaciółmi były mi ulice i to one przemawiały do mnie tym smutnym, gorzkim językiem, na który składa się ludzkie cierpienie, tęsknota, żal, poczucie klęski i daremności wszelkich usiłowań.

Piekąc raka pozdrawiam,
M.