czwartek, 6 listopada 2014

Weronika postanawia umrzeć, a ja razem z nią, czyli Książka Numer Dziesięć.


Autor: Paulo Coelho
Tytuł: Weronika postanawia umrzeć.
Rok wydania: 1998
Liczba stron: 221
Patrząc na moją kopię książki naszła mnie głęboka i chyba oryginalna myśl.
Otóż nie należy oceniać książki po okladce.

Chyba tracę wiarę. Moja kobylasta Biblia mnie zawiodła. Jak już wspomniałam, nie znam się na literaturze, więc spis ksiąg nakazanych przyjmowałam bez mrugnięcia okiem. Jednak brak "Gry w klasy" Cortazara albo "Podziemnego Kręgu" Palahniuka przy podwójnej dawce Paulo Coelho (w postaci dzisiejszej lektury dnia oraz "Piątej Góry") zaczyna mnie lekko spychać w stronę powątpiewania, a nawet herezji. Paulo Coelho pośmiewisko internetów, w otoczeniu literackiej śmietanki seriously? Jednak w myśl "mniej narzekać, więcej czytać" uzbroiłam się w cierpliwość (chciałam też w alkohol, ale dzień nauki szkolnej mnie brutalnie powstrzymał) i zaczęłam czytać.

Ilustracja tak naiwna jak książka.
link
W tym miejscu zaznaczę, że nie jestem uprzedzona do twórczości tego autora. Będąc fanką Taylor Swift, "Pamiętnika Księżniczki" i filmów z Lindsay Lohan, szybko nauczyłam się, że mało ambitne wcale nie znaczy beznadziejne. Czasem nawet wręcz przeciwnie. Problem leży jednak w tym, że ja tę książkę już kiedyś czytałam. To akurat nie jest dziwne, czytałam dobre kilka... kilkanaście... kilkadziesiąt (?) książek z listy. Tę jedną jednak czytałam w zamierzchłych czasach niewinności, naiwności i nieporadności. Miałam około 11 lat i uznałam, że czas zabrać się za "dorosłe" książki.
Z domowej biblioteczki wybrałam trzy, kierując się moim ulubionym kluczem zupełnego braku logiki, którym kieruję się do dziś, szczególnie przy podejmowaniu ważnych życiowych decyzji. Mój wybór padł wtedy na:
1) Jakiś Harlequin, którego tytułu ani fabuły nie pamiętam. Pamiętam jedynie farmera. W ogrodniczkach. Później bez. O dziwo, tej książki nie ma na liście.
2) "Ojca Chrzestnego", którego pierwszy rozdział przeorał moją dziecięcą psychikę z siłą ciągnika Zbyszka z programu "Rolnik szuka żony". Ta książka jest na liście i wrócimy do niej kiedy indziej.
3) Naszą dzisiejszą książkę dnia.

Jeszcze lepsza ilustracja. Tak wygląda osoba na skraju samobójstwa.
(Albo ja, gdy zastanawiam się, czy jest już za późno na pizzę z podwójnym serem.
Hint: nigdy nie jest)
link
Za pierwszym razem książka mi się podobała. Wydawała mi się taka MĄDRA. Pełna głębokich myśli, których wchłanianie zbliżało mnie do bycia pełnoletnią. Włączyłam ją dumnie w poczet moich ulubionych książek, zajęła zaszczytne miejsce między "Anią na Uniwersytecie" (to ten tom, w którym Ania schodzi się z Gilbertem) a "Alicją w Krainie Czarów". Stały więc obok siebie królowe mojego późnego dzieciństwa- Ania, Weronika i Alicja. Lata mijały, fabuła książki zagubiła się gdzieś w zakątku pamięci, wrażenie jakie na mnie wywarła jednak pozostało. Mając lat 13, 15, a nawet 17 nadal wymieniałam ją wśród ulubionych. Później nadeszli Houellebecq, Murakami i Vonnegut spychając pana Coelho z piedestału. Będąc dorosła wiedziałam, że nie jest to dobra książka, byłam tego wręcz pewna, ale sentyment pozostał. Dlatego tak bardzo nie chciałam jej czytać ponownie. Wiedziałam, że się rozczaruję. Nie przypuszczałam jednak jak mocno. Ostatnio tak się rozczarowałam oglądając finał "Jak poznałem waszą matkę", a wcześniej dowiadując się, że nie ma jednorożców, a Matt Bomer nie jest hetero i nie zostanie moim mężem.
Niegrzeczni ilustratorzy nie przeczytali książki,
gdzie 23432 razy było napisane, że Weronika ma
KASZTANOWE włosy i ZIELONE oczy.
link
Ta książka jest porażką na tak wielu płaszczyznach, że chyba trzeba wymyślić kolejny wymiar, aby owe płaszczyzny pomieścić. Jest napisana miałko i bez polotu, ma banalny temat i przemyślenia rodem z pamiętnika gimnazjalistki, bohaterowie są bardziej płascy niż klatka piersiowa dwunastoletniego chłopca, a sposób w jaki przedstawione są tam choroby psychiczne woła o pomstę do nieba, piekła i Supermana.
Zacznijmy od początku- tytułowa bohaterka postanawia się zabić, gdyż... no właśnie nie wiem. Gdyż nie chce jej się żyć tak najogólniej rzecz biorąc. Jest ładna (nie martwcie się jeśli ten szkopuł wyleci wam z głowy, autor przypomni wam o tym na następnej stronie i następnej i może jeszcze następnej), młoda, inteligentna- pełen pakiet. Ale nie jest szalona. Więc postanawia się zabić. Bo wszyscy ludzie powinni być szaleni, gdyż szaleństwo według Szanownego Autora jest źródłem do szczęścia. Chyba, że czegoś nie zrozumiałam co, biorąc pod uwagę moje wyniki w testach inteligencji, jest bardzo możliwe.
Tutaj artysta poszedł jeszcze dalej i
kasztannowe włosy postanowił zastąpić florą, fauną i nieładem.
To tak, żebyście wiedzieli, że Weroniczka ma bałagan w głowie i na głowie.

Nasza niedoszła samobójczyni ląduje w psychiatryku, gdzie dowiaduje się, że jej próba samobójcza wbrew pozorom się powiodła. A raczej się powiedzie- organizm Weroniki ma bowiem spóźniony zapłon (jak u Wertera) i trochę czasu zajmie zanim ciało się ogarnie, że czas iść w piach (przez trochę czasu mam na myśli około tydzień). Szalona bohaterka spędza te swoje wyrwane śmierci siedem dni na graniu na pianinie (taka z niej krejzolka), użalaniu się nad sobą, masturbacji i zakochiwaniu się w Edwardzie- schizofreniku, u którego schizofrenia objawia się tym, że chce malować święte obrazki z Rajem w roli głównej, ale mama i tata mu nie pozwalają. Studiując psychologię przegapiłam gdzieś te symptomy w kryteriach ICD i DSM, ale pewnie miałam stare wydanie. Po upływie ostatniego tygodnia Weronika uzna sobie, że w sumie to tak nie za bardzo chce umierać i ogólnie psychiatryk nie jest najlepszym miejscem pobytu, więc razem ze swoim ukochanym najzwyczajniej w świecie uciekną w stronę zachodzącego słońca zanim (i tutaj UWAGA- plottwist i spoiler) lekarz prowadzący zdąży jej powiedzieć, że hahaha żarcik, Prima Aprillis, wcale nie umierasz, wkręciłem cię, taki ze mnie kawalarz.

A tu, jak widać, ilustrator chciał przekazać, że Wercia jest szalona,
bo nie ma głowy na karku (BADUM-TSS)
Czytając tę książkę nie załamywałam rąk, nie zgrzytałam zębami, po prostu wyrywałam sobie włosy z głowy i robiłam takie miny jak mój "ulubiony" wykładowca, gdy zadam jakieś wybitnie głupie pytanie na zajęciach. Tajemnicą nie jest, że o psychologii wiem mniej niż o literaturze i że Pan Coelho, w przeciwieństwie do mnie ma już za sobą pobyt w szpitalu psychiatrycznym, (chciał być pisarzem, a rodzicie chcieli, by był prawnikiem, więc go odesłali do czubków, aby mu te farmazony wybić z głowy. Mówię poważnie). Ja to wszystko wiem, ale... ale... choroba psychiczna jest jednak mimo wszystko chorobą. Nie wydaje mi się szczególnie rozsądne robienie z niej lekarstwa na skostnienie struktur społecznych i rutynę życia. Choroba- lekarstwo nijak nie zrobi się z nich synonimów, panie Coelho! W ten sposób pogłębia pan już i tak mocno ostygmatyzowany stereotyp osoby chorej psychicznie a.k.a. szaleńca/wariata/czubka itp.
Ponadto ktoś chyba musi mu przekazać, że nie jest Apostołem, więc pisanie przypowieści na co dziesiątej stronie nie jest koniecznie. Paulo mój Ty brazylijski myślicielu, toż to wyszło z mody około eee... dwa tysiące lat temu?

Jest też wersja filmowa. Z Buffy. Ale bez wampirów,
więc trochę słabo.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mogę się mylić. Jestem typem marzyciela, nie filozofa, więc te wszystkie metafory, alegorie i głębokie przemyślenia mogły przelecieć nad moją głową jaskółczym lotem, omijając mój mózg jak szafiarka parę crocsów. Bardzo możliwe, że wkrótce zstąpi na mnie boska emanacja i odszczekam to wszystko wielbiąc kunszt szanownego autora. Póki jednak ten moment nie nastąpi, pozwolę mojej kopii "Weroniki..." gnuśnieć gdzieś na karnym jeżyku dla słabych książek.
Zabrakło mi ilustracji, więc wrzucam Matta Bomera.
Jak mogłeś mi to zrobić Matt? Już nadałam imiona naszym dzieciom!
(Jasmine i Marcus)
Na koniec (a jakże) żenujące cytaty z Paulo Coelho na dziś:
  • Bądź niczym bijące źródło, nie zaś jak staw, w którym zawsze stoi ta sama woda.
  •  Kiedy połykałam nasenne tabletki, chciałam zabić kogoś, kogo nienawidziłam. Nie wiedziałam, że żyją we mnie inne Weroniki, które umiałabym pokochać.
  • Gdyby kiedyś udało mi się stąd wyjść, pozwoliłabym sobie być szalona, bo wszyscy jesteśmy szaleni. Najgorsi są ci, którzy o tym nie wiedzą, bo powtarzają tylko to, co każą im inni.
  • Człowiek pozwala sobie na luksus szaleństwa tylko wtedy gdy ma po temu warunki.
  • W istocie tylko my ponosimy winę za to, co zdarza się w naszym życiu. Wielu ludzi przeszło przez te same trudności, co my, ale zareagowało inaczej. 
  • Zwykle ludzie umierają wtedy, kiedy się tego najmniej spodziewają.

Pozdrawiam,
jeszcze żywa,
M.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz