sobota, 15 listopada 2014

Chłopcy z Placu Broni, czyli Książka Trzynasta

Autor: Mario Vargas Llosa
Tytuł: Miasto i psy
Rok wydania:1963
Liczba stron: 459
Wcale nie kupiłłam tej książki ze względu na okładkę.
Wcale nie kupiłam tej książki ze względu na okładkę.
Wcale... nieważne.

Nikt nie mówił, że będzie łatwo, powtarzałam sobie usiłując przeczytać tę książkę. W końcu mi się udało, ale osiągnęłam to składając ofiary z wolnego czasu, zdrowia psychicznego i przyszłego niedoszłego pierworodnego. Co gorsza moje problemy z przebrnięciem przez tę książkę nie wynikały z tego, że była to książka ZŁA. Nie, ja po prostu byłam na tę książkę za głupia. Przynajmniej na początku.
Ta okładka idealnie obrazuje,
czym zajmuje się kadet szkoły wojskowej.
Wódka, pety, dziwki, hazard. Tylko dragów brakowało.

"Miasto i psy" jest historią grupy młodych uczniów szkoły wojskowej. Jaguar, Poeta, Cava, Kędzior, Niewolnik, Boa i paru jeszcze innych umilają sobie czas paleniem papierosów, chodzeniem na dziwki i piciem alkoholu (czyli jak my wszyscy). Prócz tego kradną również odpowiedzi na egzaminy, które muszą jak wszyscy uczniowie na tej ziemi zdawać. I właśnie jedna z takich kradzieży (tym razem dotycząca egzaminu z chemii) zapoczątkuje reakcję łańcuchową, która skończy się tragedią. TRAGEDIĄ!
Podsumowanie brzmi dość klarownie prawda? Niestety dla mnie sama narracja taka nie jest. Byłam gdzieś na stronie numer 80, kiedy zorientowałam się, że kompletnie nie wiem co się w tej powieści dzieje. A to dlatego, że narrator zmienia się płynnie i bez żadnego ostrzeżenia. Historia opowiadana jest tak: perspektywa Poety BAM perspektywa Niewolnika, BAM jeszcze inna randomowa perspektywa, uwaga ratunku pomocy. Jakby tego było mało w historię raz za razem wkradają się retrospekcje, konfundując moją skromną osobę do tego stopnia, że przez chwilę zastanawiałam się, czy przypadkiem moje szare komórki nie postanowiły wziąć sobie wolnego. Dopiero po przedarciu się przez jedną czwartą powieści udało mi się wyczuć rytm tego dziwnego peruwiańskiego tańca i mogłam podążać jego śladem. Co prawda wystarczała minuta dekoncentracji, żeby pomylić kroki i znowu zastanawiać się what the actual fuck, ale nie musiałam już walczyć z przemożną ochotą, aby wrócić do pierwszego rozdziału i czytać wszystkiego od początku, bo może tym razem coś zrozumiem.
Muszę przyznać, że mnie osobę, która wiedzę o szkole wojskowej
czerpała tylko z filmu z Hilary Duff pod tytułem Kadet Kelly,
spotkało ogromne rozczarowanie.
Nikt nie machał karabinem i nie klaskał
w rytm tłustych bitów przed pięknym kolegą z roku.

Prawdę mówiąc, gdy już się człowiek zaznajomi z formą (a przynajmniej przejdzie z nią na ty) to sama fabuła jest wciągająca. Postacie są prawdziwe, dobrze scharakteryzowane i czuć, że powieść jest półautobiograficzna (semiautobiograficzna się chyba mówi?). Po prostu ma się świadomość że Vargas Llosa przeżył wojskowo-szkolny reżim i wie o czym pisze. Lubię, kiedy autorzy wiedzą o czym piszą. To musi być fajne uczucie, mi nigdy się nie zdarza (szczególnie na egzaminach).
To jest chyba najlepsza okładka na jaką trafiłam.
Pomijając tę, którą mam. Ale o tym już pisałam.

Swoją drogą wydawca mnie oszukał, bo zostało mi obiecane, że "w zaciszu internatu dochodzi między nimi do homoseksualnych zbliżeń", a jakoś nic takiego nie zauważyłam. (A uwierzcie mi, gdyby to tam było to bym zauważyła). Jeśli mam być szczera, to jak na książkę o szkole dla chłopców była ona właśnie boleśnie hetereoseksualna. Była też brutalna i posiadała w sobie opis aktu zoofilii, ale kto by tam zwracał uwagi na takie detale. Nie było też żadnych miejsc, które miałabym ochotę podkreślić i zacytować. Naprawdę prawie pół tysiąca stron i ani jednego cytatu. To już chyba jakiś rekord.
W książce jest jeden pies.
Nie traktują go dobrze.
W ogóle ilustracje jakieś słabe dzisiaj.
Ogólnie rzecz biorąc, książka nie wywołała u mnie ani zachwytu, ani wstrętu, radości, złości, nic. Ja wiem, że napisał ją Noblista. Ja wiem, że jest skandaliczna, ja to wszystko wiem z samej tylko okładki. Ale jednak z jakiegoś powodu dostrzegłszy wszystkie jej walory, pozostałam wobec niej obojętna. To trochę tak jak wtedy, gdy idzie się na randkę z osobą, która spełnia wszystkie wasze kryteria z Listy Partnera Idealnego, ale mimo wszystko nie ma żadnej chemii między wami, więc spędzacie miły wieczór, wracacie do domu i już nigdy do tej osoby nie dzwonicie i o drugiej randce nie ma mowy.
Chociaż ja z panem Vargasem Llosą spotkam się jeszcze na drugiej i trzeciej randce, za sprawą innych książek z jego listy. Mam cichą nadzieję, że wtedy coś zaiskrzy.
Moje skojarzenie, gdy tylko przewijało się słowo major,
a przewijało się kilka razy.

Odmeldowuje się,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz