Tytuł: Emma
Rok wydania: 1815
Liczba stron: 415
Wolałabym kogoś innego na okładce, ale spoko. |
Książki Jane Austen i jej podobnych cenię sobie z dość osobliwego powodu. Dla mnie żyjącej w świecie snapchata, tindera i MTV, podróż w tamte czasy bardziej zahacza o fantastykę niż Opowieści z Narnii, Gra o Tron, Sandman i wszystkie książki Le Guin razem wzięte. Dużo łatwiej zrozumieć mi system rasowy Śródziemia niż zasady jakie panowały na salonach w Anglii początku XIX. wieku. Naprawdę wydaje mi się, że szybciej bym się dostosowała do pilotowania Sokoła Millennium niż do proszonych obiadków, szarad i dygania. Świat Jane Austen jest dla mnie zupełnie obcy i z tego powodu pociągający. Nie wstydzę się więc przyznać, że lubię te książki, a "Emma" dzisiejsza książka dnia, jest wśród nich moją absolutną faworytką.
Nigdy nie zrozumiem przemian mody. Poprawka: nigdy nie zrozumiem mody. |
Zanim jednak napiszę o książce, wspomnę o filmie na jej podstawie. Czyli będzie achronologicznie przy jednoczesnym zachowaniu chronologii, a przynajmniej mojej chronologii. A to dlatego, że dla mnie film był na dłuugo, dłuugo zanim w ogóle usłyszałam o książce. Nie chodzi mi jednak ani o ekranizację z boską Gwyneth ani nawet o serial BBC z jeszcze bardziej boskim Jonny'm Lee Millerem w roli Pana Knightley'a (jest on w tej roli tak boski, że najchętniej wytapetowała sobie jego zdjęciami z tego filmu wewnętrzną stronę powiek), ale o kultowe już Clueless (w Polsce znane pod tytułem: Słodkie Zmartwienia). Widziałam ten film mając sześć lat i chociaż nic nie zrozumiałam (byłam przekonana, że główna bohaterka i facet z którym się schodzi są rodzeństwem) totalnie się w nim zakochałam. Moja fascynacja trwa już prawie dwie dekady, dialogi znam już na pamięć i uważam że jest to Ojciec Chrzestny filmów dla nastolatek. To właśnie moja miłość do przygód trzpiotki Cher i jej paczki zawiodła mnie na ścieżkę powieści Austen. A chociaż z biegiem czasu moje romantyczne uniesienia lekko straciły na sile, nadal lubię od czasu do czasu poudawać, że wszystko się dobrze kończy i że skoro teraz jest źle to znaczy, że zaraz z księżyca spadnie stary, dobry przyjaciel rodziny i trzęsąc się ze skrywanych emocji wyzna nam dozgonną miłość.
Jak tu nie kochać filmu z TAKIMI cytatami? (aluzję do tego filmu popełniłam dwa wpisy temu, stąd pomysł na dzisiejszy) |
Skoro już zaczęłam od końca (druga zwrotka, bo zawsze chciałem zacząć od środka joł) czas przejść do początku. Emma to historia o uwaga!, Emmie- młodej dziewczyna, z bogatego domu, obdarzonej wszystkimi należnymi przymiotami czyniącymi z niej idealną partię. Emma oczywiście doskonale sobie zdaje sprawę jaka z niej laska, więc ogólnie przez połowę książki zadziera nosa, rozmyśla nad sobą samą i nad tym jak to wszyscy ją uwielbiają. Zresztą prawdę mówiąc, nie sposób jej nie lubić. Muszę przyznać, że trudno mi być obiektywną, gdyż pomimo braku jakichkolwiek przymiotów, które mogłyby mnie uczynić znośną choćby tylko partię, to jednak trochę się z Emmą identyfikuję. A to dlatego, że obie nas łączy jedna potężna wada- wydaje nam się, że wiemy wszystko o wszystkich (to jeszcze nie ta wada) i dlatego mamy koszmarne ciągoty do SWATANIA (to właśnie ta wada). I zarówno moje plany połączenia wszystkich krewnych i znajomych w pary, jak i analogiczne pomysły Emmy kończą się zazwyczaj katastrofą.
Przyznaję, jestem płytka. Lubię książki, gdzie ładna osoba schodzi schodzi się z równie ładną osobą i żyją długo i szczęśliwie. link |
Jeśli mam być szczera, to po wycięciu "kto z kim i dlaczego" z powieści zostanie kilka opisów przyrody, narzekań ojca Emmy na wszystko, z pogodą w szczególności oraz plątanina wypowiedzi Panny Bates, która zdecydowanie mówi częściej niż myśli (skąd ja to znam). Tym razem jednak mi to nie przeszkadza, chyba dlatego, że Jane Austen podobnie jak ja gardzi miłością głupią, wychwalając za to miłość rozsądną i mądrą (o tym pewnie wspomnę więcej, przy wpisie o innej książce). W "Emmie" nie ma więc miłości natychmiastowej, od pierwszego wejrzenia, od przywitania się, od "on lubi słoneczniki, ja lubię słoneczniki jesteśmy sobie pisani". Tutaj miłość oparta jest na porozumieniu charakterów, na zaufaniu i tematach do rozmowy, nie na szale uniesień. Za każdym razem, gdy ludzie usiłują brnąć na ślepo Jane szykuje im marny koniec. Aż wyobrażam sobie jej złowieszczy śmiech, gdy spisywała swoje szatańskie wersety przestrogi. Nie mówię, że książka jest na wskroś mądra i oświecona, mamy przecież do czynienia z powieścią z lat, kiedy podziały społeczne, były bardzo widoczne. Autorka nogami i rękami opiera się przed przyzwoleniem na mieszanie się klas, co mi osobie z XXI wieku wydaje się nie tylko śmieszne, ale i strasznie krzywdzące. Wiem jednak, że to były inne czasy, bez internetu, papieru toaletowego i równouprawnienia. Nie ma co się irytować przeszłością, skoro teraźniejszość dostarcza nam wystarczająco powodów do zgrzytania zębami.
Przepraszam, dzisiaj nie ma wyższej sztuki. Dzisiaj są fanarty i gify. link |
Osobny akapit poświęcę teraz Panu Knightley'owi. Będzie nieco ochów i achów, peanów i westchnień, ale chyba dacie radę. Otóż Pan Knightley jest ogólnie rzecz biorąc fantastyczny. Rozsądny, przenikliwy, spokojny, bogaty- typowy bohater powieści Jane Austen. Jest też sporo starszy od głównej bohaterki- Emma ma 20 lat, on 36. I chociaż moja współlokatorka P. mówi, że to obrzydliwe ja a)wiem, że wtedy inaczej się na to patrzyło b)taka sama różnica wieku jest między mną a Bradley'em Cooperem albo tym aktorem, który gra Willa w "Hannibalu", a dobrze wiem, że gdyby którykolwiek z nich choćby na mnie spojrzał... nieważne, nie o tym mam pisać. O czym to ja? Ach, o Jerzym Knightley'u. Ja go lubię. Nie boi się powiedzieć Emmie, że gada głupoty, co moim zdaniem jest cechą bardzo pożądaną. Nie próbuje sobie przestrzelić głowy, nie wypija z miłości wody kolońskiej, ba nawet nie biega po wrzosowiskach krzycząc jej imię. Tylko raz zapaliła mi się czerwona lampka pedoalertu (SPOILER) gdy przyznał, że chyba zakochał się w Emmie już wtedy, gdy miała 13 lat. Jednak to była jedna jedyna linijka, pod sam koniec książki, więc dla dobra siebie i potomnych przejechałam ją czarnym markerem i nadal mogę się wzdychać nad jego wyznaniami. (Wspominałam już, że w miniserialu BBC gra go JONNY LEE MILLER?!)
Jeżeli nie będzie już następnych wpisów, to znaczy, że utopiłam się w jego oczach. (albo umarłam ze wstydu, że właśnie to napisałam) |
"Emma" jest doskonałym obrazem tamtych czasów, obrazem momentami prześmiewczym, momentami szczerym aż do bólu, momentami dla mnie całkowicie niezrozumiałym. I chociaż jaram się Panem Knightley'em jak Rzym za Nerona, to za nic w świecie nie zgodziłabym się na deal jak w Małgosia contra Małgosia (w sensie, że mnie zesyłają tam, a moja fajniejsza sobowtórka wbija tutaj). Niech sobie XIX wiek zachowa swoich idealnych "dżentelmenów" ja wolę moje komiksy z Deadpoolem, tanie linie lotnicze i pizzę na telefon.
Cher to mój patronus, serio |
- Skrytość to postawa bezpieczna, ale nie pociągająca. Nie sposób pokochać osoby skrytej.
- Nie mogę zrozumieć mężczyzny, który chce złożyć kobiecie dowód swych uczuć, wiedząc, że wolałaby go nie otrzymać
- Jedna połowa ludzi na świecie nie potrafi zrozumieć, dlaczego drugiej połowie coś sprawia przyjemność
- Życzliwość dla wszystkich, ale nie przyjaźń dla wszystkich, jest zaletą prawdziwego mężczyzny
- Optymiści, choć zawsze spodziewają się więcej dobra niż to, które ich spotyka, nie okupują zawiedzionych nadziei odpowiednio głęboką depresją. Zapominają wkrótce o niepowodzeniu i znów ufnie patrzą w przyszłość
M.(ma)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz