Tytuł: W drodze
Rok wydania: 1957
Liczba stron: 281
Pięknie wydana, brytyjskie wydawnictwa wiedzą co robią. Kupiłam na lotnisku wracając z koncertu. |
Czasami myślę sobie, że, jak tylko skończę studia. to spakuję się, zetnę włosy, żeby nie musieć ich za często myć i ruszę w podróż po całym świecie, wszystkich jego zakątkach, bez planu i celu. Przypuszczam, że nie jestem jedyna, wydaję mi się, że w każdym człowieku jest to coś, ten atawistyczny głód koczowniczego życia. Jednak niewiele osób naprawdę się na to decyduje. Życie w drodze jest tylko dla garstki wybranych ludzi z genem podróżnika. Większości z nas wystarcza National Geographic, audycja Beaty Pawlikowskiej, czy też lektura takiej książki jak dzisiejsza Książka Dnia.
Autor tego rysunku postanowił zilustrować każdą stronę książki. Podziwiam. link |
Wiele osób powie wam, że "W drodze" jest książką wyjątkową. Sama spotkałam ich od groma, stawiają oni ją na piedestale, nazywają biblią swojego życia, powieścią która ZMIENIŁA ICH ŚWIAT, czasami nawet wybierają jeszcze bardziej górnolotne sformułowania. To jest książka, którą warto przeczytać choćby po to, aby szpanować. Jest idealna do lansowania się. Można się też lansować "Ulissesem", ale to wymaga przeczytania kilku stron więcej. Jest po prostu modna. W dodatku pełni ona rolę pewnego rodzaju kodu- wystarczy, iż powiecie, że "W drodze" to wasza ulubiona książka a już zaznaczycie, że jesteście poszukiwaczami przygód, nastawionymi na rozwój duchowy intelektualistami, którzy gardzą materializmem. Odetniecie się od reszty współczesnych zatraconych w wyścigu szczurów. Lubię "W drodze" to często eufemizm na gardzę korporzeczywistością. Nie mówię, że wszyscy fani tej powieści to pozerzy, jednak mam smutne wrażenie, że stanowią oni dość spory odsetek.
Jak widać główny bohater głównie podróżuje i myśli. Zazwyczaj o życiu. Dlatego jest smutny, bo za dużo myśli. link |
Można się zastanawiać, co w sobie ma owa książka, że tak chwyta za serca, zaskarbia sobie rzeszę fanów, powala na kolana. Odpowiedź jest dość skomplikowana. Wspominałam już, że w każdym z nas drzemie mały homo viator, który żywi się marzeniami o wielkiej wędrówce. Tutaj mamy całe 281 stron Wielkiej Wędrówki przez Stany Zjednoczone i Meksyk. Podróży, która nie wymaga rezerwowania lotu, hotelu, kupowania nowej walizki, przepłacania za strój kąpielowy (poważnie, to tylko dwa skrawki materiału, dlaczego mam płacić dwieście złotych?!). Nie, w tej książce bohaterowie nie mają grosza przy duszy, a jeżeli jednak jakiś pieniądz wpadnie do kieszeni, to wydają go na alkohol. Jadą tam gdzie chcą, nie licząc się z opinią innych, ze zobowiązaniami, z rzeczywistością. W ich podróżach nie chodzi o cel, o milion zdjęć, które po powrocie pokazuje się bez końca znudzonym znajomym. Dla nich podróż jest celem sama w sobie. Jest sposobem na odnalezienie sensu życia. Są to ludzie wolni, prawdziwe niebieskie ptaki wyróżniające się z naszego stada wróbli. Nie obchodzi ich kariera, nie obchodzi ich, że prawie przymierają głodem, a prysznic brali chyba tydzień temu. W razie potrzeby pożyczą od kogoś kilka dolców, ukradną samochód i znowu ruszą w trasę. Czytając tę książkę jednocześnie potępiamy jej bohaterów i sekretnie im zazdrościmy. Po przeczytaniu odkładamy ją na półkę, zakładamy garnitur/garsonkę/mundurek i grzecznie wracamy do naszej Pani Codzienności. Ale, gdy szef znowu zapomni o naszym istnieniu przy rozdawaniu awansów, kolokwium delikatnie mówiąc nam nie pójdzie, a kolejny rok przejdzie bez sukcesów, wracamy do niej z podkulonym ogonem i przypominamy sobie jak bardzo chcemy być jak Sal i Dean (lub też w moim wypadku Sam i Dean, ale to temat na inną rozmowę).
Rzadko kiedy wklejam zdjęcia autorów Książki Dnia, ale rzadko kiedy warto. Dziś warto. |
No właśnie, kim są główni bohaterowie powieści? Kim jest legendarny Dean Moriarty? Sama nie wiem. Po pierwsze chyba jest idealnym kandydatem na protagonistę powieści. Chociaż określanie go mianem protagonisty jest oczywiście lekkim przekłamaniem. Bo z Deana jest, przepraszam za wyrażenie, straszny dupek. W tym miejscu należy mi wspomnieć, że "W drodze" jest powieścią w dużym stopniu autobiograficzną. Większość postaci (o ile nie wszystkie) mają swoje odpowiedniki w najbliższym otoczeniu Jacka Kerouaca. W oryginalnym manuskrypcie nie zmienił on im nawet imion, ale jego wydawca coś kręcił nosem, więc Jack dość niechętnie przechrzcił wszystkich ze sobą włącznie. Tak więc Dean Moriarty jest literackim odbiciem Neala Cassady'ego, który chociaż cudowny na papierze, w prawdziwym życiu musiał być strasznym utrapieniem. Wiecznie w drodze, spragniony życia, przygód, alkoholu i kobiet, był strasznym egoistą. Szalenie inteligentny, nie potrafił utrzymać stałej pracy, stałego związku, stałego miejsca zamieszkania. Obca była mu zarówno stabilność materialna jak i emocjonalna. Podrywał dziewczyny, brał śluby, płodził dzieci, tylko po to, aby pewnego dnia zniknąć o świcie bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnego I'm sorry, I can't, don't hate me na samoprzylepnej karteczce. Miotał się między swoimi byłymi żonami obiecując zmiany, wydawał wszystkie swoje pieniądze na dziwki, alkohol, dragi i podróże. Kradł, przekraczał prędkość, bił swoje oblubienice. (Wzorowy obywatel, mąż, ojciec, przyjaciel). A jednak ludzie do niego lgnęli. Roztaczał ten trudny do określenia urok, miał to "coś". Innymi słowy, był szalenie charyzmatyczny. Tacy ludzie zdarzają się rzadko. Takim ludziom z jakiegoś powodu wolno więcej. Wybacza się im praktycznie wszystko. A ja nie byłam wyjątkiem. Chociaż dobrze wiedziałam, że po śmierci wyląduje w jednym z dalszych kręgów piekielnych, chłonęłam jego słowa jak gąbka. Mój mózg wiedział, że to przychlast jakich mało (na miłość boską, temu człowiekowi musieli amputować kawałek kciuka, bo go sobie uszkodził tłukąc jedną ze swoich żon!), jednak ignorowałam swoją rozumną stronę wczytując się w jego przygody, z których biła nieposkromiona chęć i radość życia i starając się nie rozwodzić się nad moralną stroną jego osoby. Bo prawda jest taka, że jak zaczniemy analizować zachowanie Moriarty'ego to tak bardzo nas od niego odrzuci, że ciśniemy tę powieść w ognisko (lub też zdiagnozujemy go ze schizofrenią, jak to uczynił jeden z moich znajomych, ach my studenci psychologii).
Ta książka idealnie ilustruje charakter powieści. Jej inspiracje jazzem, jej niepowtarzalny klimat. Jeśli nie podoba wam się ta ilustracja, książka pewnie też nie przypadnie wam do gustu. link |
Co do strony formalnej powieści, to będę szczera, Kerouac nie był mistrzem pióra (Truman Capote, autor "Śniadania u Tiffany'ego" powiedzieć miał o jego prozie: "that's not writing, that's typing", co chociaż może nieco złośliwe, jest bardzo akuratne). I tak, wiem, wiem, że czasami uważa się tę książkę, za najlepszą amerykańską powieść XX wieku. Wiem też, że pisał czymś, co nazywa się "spontaniczną prozą" (górnolotna nazwa na pisanie tego, co akurat przychodzi nam do głowy. wow). Jednak nie jest to książka zgrabna, wręcz przeciwnie jest raczej toporna, pełna długich zdań i niekończących się akapitów. Nie będę kłamać, to ma swój urok i potęguje poczucie autentyczności. Czytając ma się wrażenie przysłuchiwania się czyjejś opowieści. Doskonale widać, że to są wspomnienia Kerouaca, przekazuje on w powieści wszystko co pamięta, czego nie pamięta, co mu się wydaje, że pamięta i tak dalej. Jest kilka dygresji wtrąconych zupełnie od czapy, jest garść zdań, które są powtarzane do bólu (szczególnie rzuca się w oczy to o "bieganiu jak Groucho Marx"). Nie jest to więc powieść piękna, jest jednak ciekawie brzydka, pełna pseudointelektualnych wywodów, jednozdaniowych perełek, zgrabnych opisów. Momentami opisy te przechodzą w bełkot osoby mocno zjaranej, ale w sumie co z tego?
Przypuszczam, że tak właśnie wyglądał proces powstawania powieści link |
Napisałam już chyba tysiąc słów na temat tego dzieła. Nie wspomniałam jednak wcale o bitnikach, o tym jak wiele ta książka zmieniła, o nowej generacji jakiej stała się sztandarem. Jednak to wszystko można przeczytać na wikipedii, wystarczy wygooglować Jack Kerouack i podążać za odnośnikami, co szczerzepolecam. W końcu ja się na literaturze nie znam i piszę o własnych wrażeniach. A jakie one są po przeczytaniu "W drodze"? Jednym słowem... skomplikowane. Najchętniej wyszłabym teraz z domu, złapała stopa i odjechała w stronę zachodzącego słońca. Jednak znając moje szczęście skończyłabym nie na drugim końcu Europy, a w rynsztoku pozbawiona śledziony, nerki, komórki i chęci życia. Dlatego grzecznie zostanę w domu. Jak już wspominałam niektórzy swoje największe podróże odbędą przy pomocy mapy i palca.
Jest też ekranizacja. Jej plus- Garrett Hedlund Jej minus- Kristen Stewart |
Cytaty:
- Bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną, jak bajeczne race eksplodujące niczym pająki na tle gwiazd, aż nagle strzela niebieskie jądro i tłum krzyczy „Oooo!"
- Leżeliśmy na plecach wpatrzeni w sufit i zastanawialiśmy się, co też Bóg najlepszego zrobił, kiedy sprawił, że życie jest takie smutne.
- Znów na chodniku piętrzył się stos naszych wysłużonych walizek; czekała nas jeszcze dalsza droga. Ale co tam, droga to życie.
- Jakie się ma uczucie, kiedy wyjeżdża się od ludzi, a oni nikną powoli na równinie, aż w końcu widać tylko rozmywające się punkciki? – że zniewala nas za duży świat i że to jest pożegnanie. Ale człowiek wypatruje już kolejnej szalonej przygody pod tym samym niebem.
- świat nigdy nie zazna spokoju, dopóki mężczyźni nie padną kobietom do stóp i nie będą błagać o przebaczenie.
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz