niedziela, 21 grudnia 2014

Kompania braci, czyli Książka Dwudziesta Czwarta

Tytuł: Na zachodzie bez zmian
Autor: Erich Maria Remarque
Rok wydania: 1929
Liczba stron: 189
Piękne wydanie, wydawnictwo Rebis nie zawodzi.
Cena też przystępna. Polecam.

O wojnie trudno się czyta i, jak przypuszczam, jeszcze trudniej się pisze. Nie jest to przecież coś co można sobie wyobrazić, jeśli się tego nie przeżyło. A jeśli się przeżyło... to czy można o tym pisać, czy jest sens? Czytelnicy i tak nie zrozumieją. A jednak powieści o wojnie są miriady. Lepsze lub gorsze, mniej lub bardziej patetyczne, moralizatorskie jak niedzielne kazanie lub skandalizujące jak stare koncerty Madonny, do wyboru do koloru, można w nich przebierać jak w sklepie z zabawkami. Trzeba jednak uważać, bo nie ma nic gorszego niż powieść o wojnie farszowana fałszem. Taka, w której przekłamania brzmią jak zła nuta. O wojnie, jak o niczym innym, powinno się pisać dobrze albo wcale.
Niebo czerwone jak krew. Albo sok z buraczków.
link

Na moje szczęście "Na zachodzie bez zmian" to powieść prawdziwa. Jasne jest tak bardzo antywojenna, że chyba bardziej się nie da, czasami jej przesłanie wali po oczach jak światła ciężarówki, jednak ma w sobie tyle gracji, że łatwo się jej to wybacza. W końcu nawet najzgrabniejszej balerinie zdarzają się czasem potknięcia.
Każdy wie, że na wojnie się pali papierosy,
gra w karty i umiera.
czasem w innej kolejności.
autor ilustracji: Charles Keeping
Ja swoją lekturę zaczęłam i skończyłam w pociągu. Nie zdrzemnęłam się w środku. Nie założyłam słuchawek, aby zagłuszyć monotonny stukot. Nie gapiłam się jak cielę przez okno, co zdarza mi się nader często. Czytałam, czytałam, czytałam bez przerwy, aż dobrnęłam do końca. Odrywałam wzrok od lektury tylko po to, żeby znaleźć zakreślacz, do zaznaczania pięknych fragmentów oraz by oddać bilet do kontroli. Autentycznie mógłby paradować przede mną Lee Pace w ciernistej koronie na elku, a nie zwróciłabym na niego uwagi. A to dlatego, że powieść Remarque'a naprawdę mnie wciągnęła.
jak to mówią Tralfamadorianie: bywa i tak.



Nie jest to bynajmniej zasługa porywającej fabuły, która, jak się pewnie spodziewacie, opowiadała o wojnie. O tym jaka jest okropna, zła, bezcelowa. O tym jak młodzi są ludzie, którzy giną, ile mieli marzeń, jacy byli czyści, niewinni, naiwni. Jak podobni do tych, których mordowali i tak dalej i tak dalej. Nic nowatorskiego. Nic odkrywczego. Wszystko prawdziwe. 
Tym razem głównym bohaterem jest Paul, młody Niemiec, który za namową swojego nauczyciela zaciąga się do wojska. Razem z nim zaciąga się też szóstka jego kolegów z klasy. Pytanie konkursowe: jak myślicie ilu z nich dotrwa żywych do końca powieści? Jeśli odpowiedzieliście, że zero- brawo, wygraliście radiomagnetofon firmy Sony. Spoiler alert: giną wszyscy jak jeden mąż, jedyne co ich między sobą różnicuje, to sposób śmierci-a to tracą nogi, a to rozrywa ich na strzępy, a to dostają odłamkiem w mózgoczaszkę, takie tam zwykłe sytuacje, nihil novi sub sole. Aż ma się ochotę zadeklamować: "Siedmiu żołnierzyków zimą do kominka drwa rąbało, Jeden zaciął się siekierą- Sześciu tylko pozostało". Jak więc widzimy, fabuła nie jest hiperoryginalna, to nie żadna "Rzeźnia numer Pięć". Innymi słowy- nie jest to perła w koronie powieści antywojennych, raczej jakiś wypasiony bursztyn ale mimo wszystko wartości nie można odmówić.

nie do końca tak to było opisane w książce,
ale no cóż "wizja artystyczna"
link
Co więc zachwyciło mnie w tej książce na tyle, że pochłonęłam ją w dwie i pół godziny? Styl pisania oczywiście. Jasne czasami autor uderzał w patetyczny ton tak mocno, że aż zęby dźwięczały, ale przez większość czasu trzymał się idealnej melodii powieści bezpretensjonalnej i pięknej. Większość zdań była zachwycająca jak grawerowane srebro. O wybuchach, postrzałach i bólu pisał jak poeta. Urok zdań przypominał mi wojenne wiersze mojego ukochanego Krzysztofa Kamila. Tak pięknie pisać o rzeczach tak okropnych to sztuka. Jasne momentami przewracałam oczami, gdy mdliło mnie od sentymentalizmu (albo od ruchów pociągu w sumie nie wiem), ale mimo, że wiedziałam, że czasami był to tombak, kupowałam wszystkie te świecące jak złoto zdania bez mrugnięcia okiem.
Are you my mummy?
(wybaczcie musiałam)
link


Prawdopodobnie można mieć do tej powieści wiele zastrzeżeń, zarzucać demagogię, przerysowywanie faktów, wciskanie pacyfizmu jak towaru po przecenie. Ja jednak lubię czytać o młodych, dzielnych, którym, ktoś zbyt szybko ciachnął linię życia. Dzięki temu nabieram dystansu, przestaję narzekać, że jestem za gruba, mam za duży nos, czy zbyt małe oczy (a przynajmniej narzekam ciszej). 
Chciałam tylko zauważyć, że powieść wydano w 1929 roku, a to co wydarzyło się 10 lat później świadczy o tym, że słowa autora wpadały jednym uchem, a wypadały drugim. I jak tu wierzyć w ludzkość a nie w jednorożce?.

Nie są to specjalnie wesołe ilustracje, wiem.
link
Kilka cytatów:
  • Ileż niedoli mogą zawierać takie dwie małe plamki, tak małe, że można je zakryć kciukiem, oczy ludzkie
  •  Ma słuszność. My nie jesteśmy już młodzieżą. Nie pragniemy już zdobyć świata szturmem. Jesteśmy uciekinierami. Uciekamy sami przed sobą. Przed naszym życiem. Mieliśmy osiemnaście lat i rozpoczęliśmy miłować świat i istnienie; musieliśmy strzelać do tego. Pierwszy granat, który padł, trafił w nasze serce. Jesteśmy odcięci od tego, co czynne, od dążenia, od postępu. Nie wierzymy już w to wszystko; wierzymy w wojnę.
  •  Kto potrafi tu coś zrozumieć, gdy widzi tych cichych ludzi o dziecięcych twarzach, o brodach apostołów! Każdy podoficer jest większym wrogiem rekrutowi, każdy nauczyciel uczniowi, niż my im, a oni nam. A przecież wypuścić ich na wolność – będziemy się znowu nawzajem tępili. 
  •  Dwa lata strzelania i granatów ręcznych - tego przecież nie można ściągnąć potem jak pończochy
  •  Wojna zepsuła nas do wszystkiego.
Pokojowo nastawiona,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz