Autor: Herbert George Wells
Tytuł: Wehikuł czasu
Rok wydania: 1895
Liczba stron: 110
Tym razem sama książka była podróżą w czasie. Własność: Mama M. lat 15. Kto by pomyślał, że moja rodzicielka czytała science-fiction. |
Wracam do żywych. Ostatnio moje życie składało się z euforii z powodu nadchodzącego koncertu latynoskiego ciemnookiego boga podstarzałych nastolatek oraz z depresji z powodu końca koncertu latynoskiego ciemnookiego boga podstarzałych nastolatek. Jednak doszłam już do siebie, sprawdziłam, czy przypadkiem nie cisnęłam żadnego z moich staników na scenę i wróciłam do czytania. Tym razem padło na klasykę podróży w czasie. Muszę szczerze przyznać, że lubię ten motyw- "Powrót do Przyszłości", "Żona Podróżnika w czasie,"O północy w Paryżu" nawet "Kate i Leopold" (Hugh Jackman na koniu. Hugh Jackman na koniu!) i wreszcie mój ukochany Doctor Who, świadczą, że naprawdę łasa jestem na przemierzanie czasu i przestrzeni w poszukiwaniu przygód, miłości, prawdy, a przede wszystkim kłopotów. Bo chociaż przyszłość i podróże to rzecz niepewna, jedna rzecz pozostaje niezmienna: człowiek+podróże w czasie=kłopoty. Chociaż słowo kłopoty w odniesieniu do akcji "Wehikułu czasu" jest lekkim niedopowiedzeniem.
Wizja przyszłości, którą uświadczamy w tej powieści nie roi się od latających statków, kosmitów i mieczy świetlnych. Ale i tak jest spoko. link |
Fabuła książki nie jest skomplikowana, co więcej, tak mocno wtarła się w powszechną świadomość, że chyba nawet nie muszę krzyczeć spoilers, spoilers everywhere! przytaczając ją. Otóż mamy głównego bohatera, nazywanego przez narratora jakże elokwentnie Podróżnikiem w Czasie. Ogólnie uprzejmy narrator oszczędza nam zapamiętywania skomplikowanych angielskich imion i nazywa bohaterów ich profesjami, jest więc Lekarz, Psycholog, Dziennikarz itp. Mi się to nawet podoba- po co komplikować sobie życie?
Tak więc nasz Podróżnik w Czasie, jak możemy się już domyślać, podróżuje w czasie. Jakimś cudownym sposobem buduje wehikuł czasu, który pozwala mu poruszać się w czwartym wymiarze. Tutaj muszę zaznaczyć, iż autor wyjaśniając zasady podróży w przyszłość, zanurzył się tak głęboko w geometrię nieeuklidesową, że zostawił mnie nieco w tyle i musiałam wziąć głębszy oddech, aby dogonić i jego i fabułę. Dodam tylko, że pomimo swojego ograniczenia umysłowego i wykształcenia stricte humanistycznego, trochę w temacie siedzę, więc to nie tak, że byłam totalnie zielona. Na moje (i pewnie nie tylko moje) szczęście fabuła jednak szybko z teorii przechodzi w praktykę i główny bohater rusza w podróż. Jedno mu trzeba przyznać- jak już coś robi, to idzie na całość. Pan Podróżnik nie przenosi się 10, 100, 1000 czy nawet 100000 lat w przyszłość. Gdzie tam, takie podróże są dla mięczaków i ludzi o słabym sercu. Główny bohater przeskakuje sobie, aż do roku 802 701. No bo, kto bogatemu zabroni prawda?
Przysięgam, że jeśli tak ma wyglądać przyszłość, to nawet się cieszę, że umrę jako stara panna i nie będę miała dzieci. link |
Nie chcę wam jakoś bardzo opisywać co się działo dalej, bo ci, którzy wiedzą to no... wiedzą, a reszcie nie chcę psuć zabawy. Powiem tylko tak- na Ziemi jakimś cudem ostały się istoty chociaż trochę przypominające homo sapiens. Takie tam Humanoidy. Nie pytajcie się mnie jakim cudem. Nie mam pojęcia. W mojej wizji przyszłości Ziemią rządzą karaluchy, chodzące konsole do gier i jednorożce, ale nie ja pisałam tę książkę.
Na początku wszystko zapowiada się pięknie- spotykamy wesołe, słodkie i urocze istotki zwane Elojami, które zajmują się głównie zrywaniem kwiatków, chichotaniem i pałaszowaniem owoców. Ogólnie Podróżnik dochodzi do wniosku, że są oni szczytem ewolucji- tak dobrze się ustawili życiowo, że w sumie nie muszą robić nic więcej. (spoiler: GUZIK PRAWDA). Później jednak wszystko idzie się chędożyć. A to dlatego, że ktoś podiwanił naszemu Podróżnikowi jego cud maszynę (swoją drogą jak głupim trzeba być, żeby zostawić ją na środku pola bez żadnego nadzoru? Serio, on się aż prosił, żeby mu ją ktoś buchnął). Na tym jednak problemy naszego nieustraszonego pogromcy czasu i przestrzeni się nie kończą- nocą niczym bohater grafik Goyi orientuje się, że gdy rozum śpi budzą się demony. Demony, które mająludzką twarz (a przynajmniej w miarę ludzką). Nazywane Morlokami są chyba kuzynami Golluma, i jak możemy się domyślać nie zajmują się zbieraniem kwiatków i pałaszowaniem owoców. Oj bardzo się tym nie zajmują... (Innymi słowy pomimo podobnego miejsca zamieszkania i sposobu przemieszczania się z Gumisiami łączy je tyle co yorka z żarłaczem białym).
Dokładnie tak to sobie wyobrażałam, chyba już rozumiecie potrzebę przeniesienia się pod łóżko. link |
W tym miejscu muszę chyba przyznać, że książka mnie pozytywnie zaskoczyła. Wiedziałam z czym mam do czynienia, kiedy się za nią zabierałam. Wiedziałam jak się zaczyna i jak się kończy. Jednak jakimś cudem złapałam się na tym, że przechodziły mnie ciarki. Mnie, której nie przeraża Edgar Allan Poe, Stephen King czy Lovecraft. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu to delikatne przejście od sielanki w horror, od utopii w dystopię autentycznie sprawiło, że miałam ochotę schować się pod łóżko i udawać że nie istnieję (powstrzymała mnie jedynie ilość kurzu jaką pod nim znalazłam). Wstrzymywałam oddech aż do ostatniego rozdziału i gdyby książka była choć trochę dłuższa to pewnie skończyłabym fioletowa jak Violet z Charlie'go i Fabryki Czekolady, a oompa loompy śpiewałyby pouczającą piosenkę nad moim martwym ciałem.
Nie mam pojęcia, jak ten grat w ogóle był w stanie przetrwać podróż choćby o jeden dzień w przyszłość, nie mówiąc już o setkach tysięcy lat, ale skoro budka policyjna i stary samochód też dają radę, to chyba nie mam prawa komentować. link |
Ogólnie nie jest to książka, która zwala z nóg. Raczej nie wrzucę jej do setki najlepszych książek mojego życia. Jednak biorąc pod uwagę to, kiedy została napisana i jaki wpływ wywarła na późniejszy rozwój gatunku nie boję się nazwać jej arcydziełem. Są przecież arcydzieła takie jak baletnice Degasa, które uwielbiamy i takie arcydzieła jak Zaślubiny Marii z Józefem Rafaela, które tylko doceniamy. I nie ma w tym nic złego. Przynajmniej według mnie. Ale ja pewnie jak zwykle się mylę.
Nie byłabym sobą, gdybym w tym momencie nie przypomniała, o tym odcinku TBBT. Polecam. |
- Licho zrodzone ze ślepego strachu i gniewu z trudnością daje się okiełzna
- Siła może być tylko dziedzictwem potrzeby; bezpieczeństwo daje w nagrodę niemoc.
- Trudy i wolność: oto warunki, pośród których człowiek czynny, silny i rozważny ostaje się, a słabszy ginie, i które wynagradzają współdziałanie ludzi zdolnych, wynagradzają opanowanie, stanowczość i cierpliwość.
- My, ludzie, ostrzymy się na kamieniu szlifierskim bólu i konieczności
- We wznoszeniu się cywilizacji widział tylko rosnącą górę głupstw i błędów, która musi kiedyś runąć miażdżąc tych, co ją wznosili.
zagubiona w czasie (i przestrzeni),
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz