poniedziałek, 29 grudnia 2014

Kac Vegas, czyli Książka Dwudziesta Ósma


Autor: Hunter S. Thompson
Tytuł: Lęk i odraza w Las Vegas
Rok wydania: 1971
Liczba stron: 255
Selfie z prezentem świątecznym musi być.
W jednym z moich ukochanych seriali wszechczasów (mowa oczywiście o "Gilmore Girls") główna bohaterka, totalny mól książkowy daje swojemu pierwszemu chłopakowi "Emmę" Jane Austin (pisałam już o niej) do przeczytania, on natomiast rewanżuje jej się wręczając dzisiejszą Książkę Dnia. Tak, właśnie przebrnęłam przez kultowego Huntera S. Thompsona! L'enfant terrible, autora wyklętego lat siedemdziesiątych.
Oryginalne ilustracje są autorstwa Ralpha Steadmana.
Dobre ilustracje do dobrej książki.

Jeśli nie wiecie, kim jest Hunter S. Thompson i jakiego pokroju dzieła pisał to mam dla was jedno słowo: gonzo. Gonzo to taki styl skrajnie subiektywnego dziennikarstwa, które jest bogate w dygresje, własne przemyślenia i osobiste wycieczki. Ogólnie polecam naszą koleżankę Wiki(pedię), jest bardziej pomocna niż ja w tej kwestii.
Ważne w stosunku do ,szczególnie tej książki autora, jest też drugie słowo: psychodela. Z tej powieści dowiedziałam się więcej o ćpaniu, wciąganiu, jaraniu i paleniu niż z takich klasyków lat młodości jak Pamiętnik Narkomanki, Dzieci z Dworca Zoo, czy Hera Moja Miłość. Główni bohaterowie Książki Dnia (nad)używają chyba wszystkich możliwych substancji psychoaktywnych. Czytając ich przygody czułam się jakbym cały czas żyła pod kloszem, który ktoś nagle rozwalił siekierą. Co chwila zadawałam sobie takie inteligentne pytania jak: Ale że co?! Ale jak to? Huh?!?!? Każda ze stron powieści jest wypełniona motywem ładowania w siebie wszystkiego co jest pod ręką. Dragi i alko są dla bohaterów jak oddychanie, abecadło i pacierz. Paraliż ciała po wtrynieniu andrenochromu? Nihil novi sub sole bejbe.
W tym momencie wspomnę, że książka dedykowana
jest Bobowi Dylanowi.
Mam nadzieję, że wpis dotyczący Watchmanów
nauczył was co to znaczy.
link
Jednak zacznę może od początku. Otóż główny bohater powieści Raoul Duke jest totalnym alterego pisarza. To naprawdę jest autor, po prostu się przechrzcił, żeby nie zamknęli go za harde ćpanie w Las Vegas. Nasz główny bohater i jego samoański adwokat jadą do Miasta Grzechu, aby napisać artykuł (Raoul jest dziennikarzem) na temat jakiegoś wyścigu, zawodów motocyklowych, czy czegoś w tym stylu. Nie jestem pewna, bo sam wyścig utonął w morzu używek, halucynacji i odpałów. Bohaterowie gonią słynny "amerykański sen", błądząc po omacku (lub też jadąc wypasionym cabrio, załadowanym po brzegi dragami) i próbując zrozumieć, co w ogóle się dzieje w tym momencie w Ameryce. Ogólnie ta powieść to takie "W drodze" Kerouaca na sterydach.
Widzę, że nie tylko mi słowo Gonzo kojarzy się tylko z jednym.

W tym momencie ostrzegam- Raoul i jego Adwokat to para zaćpanych dupków. Są nie do zniesienia, na wiecznym haju, wymachują pistoletami, grożą randomowym ludziom, bredzą, mają haluny, paranoje, biją kobiety, kłamią ile wlezie, kradną, łamią wszystkie kości prawa, hejtują Polaków (chyba jesteśmy najmniej lubianym narodem na całym świecie), są wulgarni, nieprzyjemni w obyciu, ogólnie są to ludzie, których należałoby odseparować od społeczeństwa. Jednocześnie jednak czyta się o nich z gwiazdami w oczach, czekając co tym razem wymyślą, jaką manianę odwalą. A robią autentycznie wszystko, czego można się spodziewać od ludzi zachlanych i zaćpanych w trzy... w sensie ostro wciętych. Kradną tysiące mydeł z hotelu, chcą się zabić wrzucając radio do wanny, atakują bogu ducha winną pokojówkę hotelową, rzucają grejpfutami o ściany, wjeżdżają samochodem w jezioro. Główni bohaterowie "Kac Vegas" w porównaniu z Raoulem i jego adwokatem, to przykładni obywatele, święci wręcz. Nie mam pojęcia jakim cudem nasza parka nie wyzionęła ducha na miejscu, ale jak widać nawet szatan bał się wziąć do siebie takich powaleńców. Ja nie żartuje, ci ludzie autentycznie rozprawiali o tym, że mają ochotę posmakować szyszynki, nie szynki, SZYSZYNKI! (dla niewtajemniczonych: to taki dynks, który znajduje się w środku mózgu i produkuje melatoninę i innę niny.).  Hannibal Lecter zaprasza na obiad panowie.
Jeśli widzisz reptilian popijających drinki
nad basenem ludzkiej krwi,
to proszę cię, zmień dilera.
link

Styl pisania autora jest niesamowity, widać, że w przeciwieństwie do Kerouaka, Thompson naprawdę jest mistrzem pióra (podobno uczył się warsztatu hardo przepisując swych idoli Fitzgeralda i Hemingwaya). To jest czysta rynsztokowa poezja. Wulgaryzmy są w niej piękniejsze od wyszukanych epitetów. Thompson jest wręcz poetą przekleństw. Ostre halucynacje opisane tak obrazowo, że aż się widzi przed oczami latające nietoperze, ludzi-jaszczurów i wszystkie inne dzikie stwory rodem z zaćpanego mózgu. Wszystko jest dosadne, ostre i mocno przyprawione. Nie ma długich, nudnych momentów, zdań, które aż krzyczą o przycięcie/wycięcie/pocięcie. Nie ma chyba w tej książce nic, co bym zmieniła (swoją drogą propsy dla tłumaczy, świetna robota).
Tak właśnie wyobrażam sobie USA
link

Muszę przyznać, że jest to jedna z ciekawszych pozycji, które przyszło mi ostatnio przeczytać.
W sumie wszyscy wiemy, że słuchanie o tripach innych ludzi zazwyczaj jest fajną zabawą. A jak jeszcze mają oni dar opowiadania to już w ogóle morze radości. Hunter S. Thompson stworzył kultową powieść kontrkultury, niszcząc i obrażając każdy skrawek konsumpcjonizmu ówczesnej Ameryki. Dla mnie jednak, wychowanej na naszej swojskiej ziemi, "Lęk i odraza w Las Vegas" jest po prostu jak ciastko z haszem- lekkostrawne, słodkie i lekko psychodeliczne.
Oczywiście jest też film z boskim Deppem w roli głównej.
(ciekawostka:Johnny  Depp i Hunter S.Thompson byli bliskimi przyjaciółmi)

Na pożegnanie cytaty:
  • Dziennikarstwo to nie zawód ani branża. To tylko mizerna szansa na zaistnienie dla popaprańców i odmieńców – fałszywe drzwi na zaplecze prawdziwego życia, obrzydliwa, zaszczana nora zabita dechami przez inspektorów budowlanych, ale dość głęboka, by każdy pijaczek mógł stoczyć się do niej z chodnika, żeby tam walić gruchę jak małpa w zoo.
  •  Mieliśmy dwa worki marihuany, siedemdziesiąt pięć kulek meskaliny, pięć bibułek nasączonych ostrym kwasem, solniczkę nabitą kokainą, i całą galaktykę tęczowych dołersów, głupawek i nakręcaczy... a także ćwiartkę tequili, ćwiartkę rumu, skrzynkę budweisera, pół litra eteru i sporo amylu
  •  Ten, kto wyzwala z siebie bestię, pozbywa się bólu bycia człowiekiem.
  • Zabij ciało, a umysł sam umrze.
Pisała do was, nie z Las Vegas a z Londynu,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz