poniedziałek, 12 stycznia 2015

Kukułeczka kuka, czyli Książka Numer Trzydzieści Jeden.

Autor: Ken Kesey
Tytuł: Lot nad kukułczym gniazdem  
Rok wydania: 1962
Liczba stron: 283 
kolejna z moich lotniskowych perełek.

Czas na kolejny amerykański klasyk, w naszym kraju bardziej kojarzony z powodu adaptacji filmowej. Jest to książka, którą z jednej strony bardzo chciałam przeczytać, z drugiej jednak zawsze sprytnie ją omijałam. Z tego właśnie powodu, przeczytanie 283. stron zajęło mi cały prawie tydzień (to znaczy, bądźmy szczerzy chodzenie na mecze, do kina i na imprezy wcale nie przyspieszyło tego procesu).
Ilustracja jak z horroru. I szczerze mówiąc dobrze.
Ta książka momentami przypomina horror.
link

Żeby w pełni zrozumieć, dlaczego tak źle czytało mi się powieść trzeba zaznaczyć, że w czasie wolnym od marnowania czasu, studiuję psychologię. I z wszystkich super przydatnych rzeczy, których mnie tam uczą najbardziej kręci mnie kliniczna strona psychopatologii z zabarwieniem neuro. Czyli mózgi, szwankujące mózgi. Takie, które można znaleźć pogrzebane w szpitalach psychiatrycznych w zalewie z grubych dragów. A właśnie o psychiatryku traktuje dzisiejsza Książka Dnia. I bynajmniej nie przedstawia go jako SPA dla szarych komórek. Gdzie tam, szpital, który opisuje Ken Kesey bardziej przypomina Guantanamo, Azkaban albo Szósty Krąg Piekielny. W żadnym stopniu nie jest to instytucja mająca na względzie dobro pacjenta. Dlatego przeczytanie tej książki było dla mnie dość traumatycznym przeżyciem.
Jak już wiecie "Nie przeczytajmy książki,
zilustrujmy tytuł" to mój ulubiony rodzaj ilustracji
link

Dla tych, którzy nie widzieli filmu, ani nie czytali książki- narratorem powieści jest Wódz, pół-Indianin i pacjent na oddziale psychiatrycznym. Uważany za głupiego i głuchego nie jest ani głuchy, ani głupi, tylko po prostu inny. Jego życie jest, delikatnie rzecz biorąc do bani. Jednak pewnego dnia szarą szpitalną rutynę przerywa przybycie McMurphy'ego- kolejnego z pacjentów, który jednak nie cierpi na żadną poważną chorobę, no chyba, że za chorobę uznamy chroniczne lenistwo połączone z byciem ostrym cwaniakiem. McMurphy osoba obdarzona dość dużym intelektem, jeszcze większym poczuciem humoru i doskonałym talentem do pakowania się w kłopoty, szybko orientuje się, że na oddziale jest coś nie halo. Nie przypada mu do gustu reżim, jaki wprowadziła Główna Pielęgniarka, postać jakby wyciągnięta z szeregu krewnych i znajomych Hitlera. Razem z innymi pacjentami, którzy szybko się do niego przekonują stają się buntownikami z wyboru i usiłują obalić system. Nie jest to jednak takie proste. Trzeba grać nieczysto. Bardzo nieczysto.
Na szczęście nie tylko mojej,
więc przykładów mam multum.
link

Muszę przyznać, że trzeba dość długo czekać aż coś w tej powieści w ogóle się zacznie dziać. Akcja rozkręca się mniej więcej gdzieś w połowie. Czytałam ją wszędzie, gdzie się dało i nadal byłam na jej początku. Dopiero dzisiaj, podczas oglądania Złotych Globów udało mi się ją skończyć. Tak więc jak już wspomniałam- ta powieść to bomba o opóźnionym zapłonie. Niemniej jednak jest bombą- kiedy już wreszcie wybuchnie to rozwala wam mózg, serce jelito grube i dwunastnice czym tak w ogóle jest dwunastnica? Taka jest mocna. Autor stosuje stary dobry trik, wszystkich popularnych pisarzy- najpierw sprawia, że twoje serce topnieje pod wpływem uroczych bohaterów, a potem ,jak już będzie wystarczająco miękkie rozrywa je na milion kawałków i rzuca na pożarcie psom.
A tutaj mamy bardzo dobrze skrojony,
anatomicznie poprawny rysunek mózgu
człowieka chorego psychicznie.
Autor, w przeciwieństwie do niektórych
nie ominął nawet najmniejszej zapałki.
link

Ja osobiście popełniłam dość duży błąd, który odradzam wszystkim idącymi w moje ślady podróży przez korytarze tego psychiatryka. Otóż (spoiler?) nie nastawiajcie się na szczęśliwe zakończenie. Nie wiem jak to zrobiłam, ale ja zaczęłam czytać tę powieść przekonana, że mam do czynienia z czymś pokroju "Uśmiechu Mony Lisy", "Stowarzyszenia Umarłych Poetów" albo tego filmu, gdzie Michelle Pfeiffer uczy typowych młodych gangsterów doceniać Szekspira. To znaczy... ja widziałam adaptację filmową z Jackiem Nicholsonem, ale chyba zasnęłam w połowie i do dzisiaj tkwiłam w przekonaniu, że kończy się on w środku. Dlatego, kiedy minęłam w książce to co w mojej głowie było "zakończeniem", to coś we mnie umarło. Wiedziałam już bowiem, że na końcu nie będzie ani tęczy ani jednorożców ani nawet zachodzącego słońca. Nadal jednak finisz książki uderzył mnie obuchem w głowę i tylko radosna twarz Eddiego Redmayne'a odbierającego statuetkę na ekranie mojego laptopa, powstrzymała mnie przed zalaniem się łzami w pozycji embrionalnej. Także ostrzegam- przed przeczytaniem "Lotu nad kukułczym gniazdem" należy się uzbroić (po pierwsze w cierpliwość, po drugie w chusteczki, po trzecie w jakiegoś przystojnego mężczyznę/ładną kobietę)
Przez chwilę myślałam, że to Lord Voldemort,
ale obecność nosa na rysunku rozwiała moje wątpliwości.
link

Ciekawe jest jednak to, że nie jest to jednak tak dobra książka jak się spodziewałam. Oczekiwałam, że odmieni moje życie. Liczyłam na arcydzieło ponad wszystkie. Myślałam, że przeczytam Książkę Wszechczasów. Chciałam przeczytać książkę wszechczasów. Jednak dostałam po prostu książkę dobrą. Bardzo dobrą nawet. Jednak w żadnym wypadku nie idealną. Narracja chociaż dość przyjemna momentami przypominała przedzieranie się przez zaspy śniegu- ciężko, zimno i wolno. Bohaterowie są cudowni, są, ale jest ich dużo, wszyscy pojawiają się jednocześnie i mi osobiście się mieszali (może dlatego, że jednocześnie oglądałam Złote Globy, może dlatego, że jestem głupia, jednak fakt pozostaje faktem). Nie znalazłam też zbyt wiele pięknych zdań, wszystko było raczej toporne i ciężkie, pozbawione finezji.
Zapomniałam dodać, że Wódz dużo zamiatał, co jeśli chcecie znać
moje zdanie wyraźnie wskazuje na chorobę psychiczną.
Kto normalny lubi zamiatać?
link

Jednak pomimo tych mankamentów trudno znaleźć książkę, która mocniej (choć nie do końca prawdziwie) przedstawi to, co działo się w szpitalach psychiatrycznych u progu rewolucji związanej z wprowadzeniem neuroleptyków. Mamy tu nadużywanie władzy, zastraszanie pacjentów. Mamy tu odwieczny problem- czym jest choroba psychiczna? Kto jest już chory, a kto jeszcze po prostu dziwny? Mamy też dwie kontrowersyjne i chyba nawet nieco czarne karty historii leczenia psychiatrycznego, czyli Źle Stosowane Elektrowstrząsy i Lobotomię. Są to takie tematy, które może do mnie jako małej psycholożki przemawiają bardziej niż do Innych. Ale z drugiej strony, każdy z nas ma mózg, o który mniej lub bardziej dba mając nadzieję, że nic złego się z nim nie stanie prawda? Dlatego właśnie chyba warto powieść przeczytać i dziękować swoim bogom, że w dzisiejszych czasach, nawet jak coś tam tam pod kopułą czaszki zacznie szwankować, to nikt nie pobawi się w szatkowanie naszych płatów mózgowych. Plus zdecydowanie lepiej czytać "Lot..." niż też już opisywaną przeze mnie "Weronikę" Coelho.
to tak jak i ja Jack.
(Gif oczywiście z adaptacji filmowej)

Tym optymistycznym akcentem (i kilkoma cytatami kończę)
  • Człowiek traci grunt pod nogami, kiedy traci ochotę do śmiechu
  • Wiem tylko, że choć wszyscy mają swoje braki, nic im nie sprawia takiej frajdy, jak wyśmiewanie i poniżanie innych.
  • Pierwszy umiera optymizm, po nim miłość, na końcu nadzieja.
  • Nic tak nie irytuje ludzi, którzy chcą ci obrzydzić życie, jak to, że zachowujesz się, jak gdybyś tego nie zauważał.
  • Jeśli człowiek nie ma się na baczności, ludzie zmuszą go do robienia tego, czego chcą, albo – jeśli jest uparty – do robienia czegoś wręcz odwrotnego, po prostu im na złość.
Z kukułczego gniazda odmeldowuję się,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz