czwartek, 30 października 2014

Beka z Houellebecqa czyli książka numer pięć

Autor: Michel Houellebecq
Tytuł: Cząstki Elementarne
Rok wydania: 1998
Liczba stron: 364
Tradycyjna już sweet focia lektury dnia.
Tym razem z okularami. Wszak okulary + 10 do inteligencji.

W czasach gimnazjalnych moją ulubioną rozrywką było przychodzenie do naszej miłej, przytulnej, miejskiej biblioteki, przechadzanie się wśród regałów i wybieranie kilku książek zupełnie na ślepo. Książki te później grzecznie wypożyczałam, wkładałam do torby i czytałam zarywając noce. (Jak widać, niczym totalny buntownik, żyłam totalnie na krawędzi). W taki oto właśnie przypadkowy sposób pierwszy raz zetknęłam się z francuskim autorem o dziwnym nazwisku i dziwniejszym dorobku literackim, mowa oczywiście o Michelu Houellebecqu.
Na moje szczęście książką, na którą wtedy wpadłam była "Możliwość wyspy" a nie dzisiejsza książka dnia, czyli "Cząstki elementarne". Wydaje mi się bowiem, że piętnastoletnia wersja mnie czytając "Cząstki..." dostałaby ciężkiego urazu psychicznego i dzisiaj, zamiast studiować psychologię, wyciągałabym się na kozetce u jakiegoś freudofila.
Bałam się googlować ilustracji. Oj bałam się.

Czym jednak miałabym się tak zbulwersować? Nie będę owijać w bawełnę, Houellebeq, w swojej chyba najbardziej znanej powieści, szokuje niemalże na każdej stronie. Zazwyczaj piszę tutaj, że nawet jeśli mi się jakaś książka nie spodobała, to jednak każdy powinien przekonać się na własne oczy, czy się ze mną zgadza. Tutaj jednak na wstępie zaznaczę- to nie jest literatura dla każdego. Jeśli jesteś osobą niewinną, pruderyjną, czy też najzwyczajniej w świecie nie chcesz czytać na co trzeciej stronie o orgiach, masturbacji i problemach z erekcją to "Cząstki elementarne" nie są dla Ciebie. Nie i już. Próbując ominąć te sceny przeczytasz może dziesięć procent powieści. I nic z niej nie zrozumiesz. Także jeśli krzywisz się przy "50. twarzach Greya" (i to nie ze względu na koszmarnie słaby styl jakim jest napisane) to dzisiejszą powieść dnia (a i ogólnie twórczość Houellebecqa) omijaj szerokim łukiem.
Ogólnie nikt jakoś się nie kwapi, aby tę książkę ilustrować.
Ciekawe dlaczego...
Sama historia jest całkiem przyjemna... chociaż nie, przyjemna to chyba jedno z najgorszych słów jakimi można ją określić. Jest interesująca, niebanalna, wciągająca. Fabuła rozgrywa się na przestrzeni wielu lat, rozciąga się od niedalekiej przeszłości po nie tak wcale odległą przyszłość. Bohaterowie to dwaj bracia- Michel, biolog molekularny i Bruno, specjalista od literatury. Jednak tak naprawdę w historii Bruna literatura zepchnięta została na trzeci, czwarty, a może nawet piąty plan. Zamiast na niej, autor skupia się na zamiłowaniu bohatera do seksu. Bruno jest seksoholikiem. I to seksoholikiem przez duże S. (Większym niż cała ekipa Warsaw Shore razem wzięta i przemnożona przez Tigera Woodsa). Swoją drogą ile razy, w jednej książce można pisać o tym, że facet się onanizuje. I dlaczego tłumacz uparł się, aby używać słowa brandzlowanie. Co to w ogóle jest za słowo???
Prócz wątpliwych podbojów seksualnych Bruna i niewątpliwych sukcesów Michela poznajemy również historię ich rodziców, rodziców ich rodziców oraz innych postaci drugoplanowych, wszystkie w telegraficznym skrócie drzewa genealogicznego (kto, z kim i dlaczego).

Wrzucę wam w takim razie zdjęcie autora... w razie, gdyby się znowu zgubił

Michel i Bruno to przyrodni bracia, różni od siebie jak woda i ogień, jak niebo i ziemia, jak DC i Marvel... (Zauważyć tu można mój ulubiony dualizm z książki numer dwa, ale jako że tym razem nie jest uzbrojony w kij baseballowy, którym wali mnie po głowie, to jestem w stanie nie tylko przymknąć na niego oko, ale nawet go zaakceptować). Obu braci jednak łączy coś prócz wspólnej matki- zarówno Michel jak i Bruno są nieszczęśliwi. Co gorsza, wydaje im się, że są niezdolni do szczęścia. Nie zapewnia go im ani seks (Bruno) jak i sukcesy na polu naukowym (Michel). Wyobcowani, odizolowani od własnych uczuć, z trudnymi relacjami rodzinnymi są gorzkim posmakiem rewolucji obyczajowej. Są efektem ubocznym zmian jakie zaszły w społeczeństwie. Jednocześnie antypatyczni i wzbudzający litość podejmują jedną złą decyzję za drugą. Złe wybory mieszają się ze smutnymi zrządzeniami losu, tworząc nihilistyczny, pesymistyczny obraz ponowoczesności wyprany z wszystkiego co ludzkie.

A tu macie świnkę przebraną za jednorożca, bo.. dlaczego nie?


Paradoksalnie, pomimo stylu ciężkiego od przekleństw, dosadności i mizoginistycznych jak mowa wyborcza Korwina haseł, książka mi się podobała. Momenty, w których Michel opisuje życie ludzkie, jego sens i charakter za pomocą języka naukowego, są wybitne. Właśnie te wstawki z pogranicza nauk ścisłych, zmieszane z filozofią i wplecione w fabułę z iście literacką gracją, sprawiają, że pamiętam dlaczego te X lat temu, po przeczytaniu "Możliwości Wyspy" ogłosiłam wszem i wobec, że Houellebecq jest moim ulubionym pisarzem. Z perspektywy czasu wiem, że nim nie jest, ale rozumiem zachwyt mojej młodszej wersji nad jego talentem- on jest jak karczoch, trzeba się przekopać przez warstwę niejadalnego shitu, aby dojść do serca. (ok, nie było to najlepsze z moich porównań).

Jest niemiecka ekranizacja.
Jeśli ktoś ma ochotę to zachęcam i
gratuluje odwagi.

Na koniec, co podkreślił mój żółty zakreślacz, czyli cytaty:
  • Umierali wtedy na AIDS; ich śmierć wydawała się czymś godnym i bohaterskim. Telewizja, szczególnie pierwszy program, udzielała bezustannej lekcji godności. Michel, kiedy był nastolatkiem wierzył, że cierpienie dodaje człowiekowi godności. Teraz musiał przyznać: pomylił się. Godności człowiekowi dodaje telewizja.
  • Świat jest zamkniętym terenem, zwierzęcym skowytem, wszystko jest otoczone zamkniętym i ciasnym horyzontem, łatwym do zauważenia, lecz niedostępnym: horyzontem prawa moralnego.
  • Nasze nieszczęście osiąga najwyższy punkt dopiero wtedy, gdy przewidujemy, że w najbliższej przyszłości powinna pojawić się praktyczna możliwość szczęścia. 
  • Wieczność dzieciństwa to krótka wieczność.
  • Byli niczym zwierzęta, które biją się, przebywając w tej samej klatce, klatką tą był upływający czas.
Na liście są jeszcze dwie powieści tego autora, więc jeszcze kiedyś coś o nim napiszę. Skupię się wtedy pewnie na jego mizoginistycznych poglądach starego erotomana. Dzisiaj jednak jestem na to zbyt zmęczona- miałam zajęcia z Panem od wpędzania w inteketualne kompleksy (patrz: wpis zerowy).

Au Revoir,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz