wtorek, 4 sierpnia 2015

Bez rozgrzeszenia, czyli Książka Pięćdziesiąta Szósta

Autor: Ian McEwan
Tytuł: Pokuta
Rok wydania: 2001
Liczba stron: 399
Kolejna książka z Keirą na okładce...
Dzisiaj będzie o mojej byłej wielkiej miłości. Takiej, która zwala z nóg, sprawia, że przestajemy oddychać i usiłujemy sami zaprojektować swoją studniówkową sukienkę. Nie, nie musicie się martwić, to nie jest wpis o żadnym facecie, to nadal jest blog o książkach. Jednak moja dzisiejsza przygoda z Książką Dnia, przypominała trochę próbę powrotu do swojego byłego. Jakieś tam uczucia nadal są, ale nie jest to już to samo co wtedy.
Dzisiaj ilustracje będą z ekranizacji.
Ekranizacji której zawdzięczam nie tylko moją miłość
do McAvoya...
Książki się nie zmieniają. Należy o tym pamiętać. Zapisane rozdziały nie są ruchome jak obrazy w Hogwarcie, nie ożywają jak zabawki w Toy Story. Nie zmieniają szyku pod naszą nieobecność. Książka, którą otwieramy po kilku latach przerwynadal jest tą samą konstelacją słów. To my się zmieniliśmy. Nie możemy mieć więc pretensji do autora, że jego książka nie zachwyciła nas tak samo teraz jak kiedyś. To nie ona nie przetrwała próby czasu, tylko my. 
...Ale również fakt, że na studniówce tysiąc lat temu,
miałam na sobie zielony worek na ziemniaki.
Jak już wspomniałam, była to kiedyś dla mnie książka wyjątkowa. Byłam zakochana w jej wnętrzu (w fabule i przesłaniu) oraz w jej pięknym obliczu- kształcie zdań, krzywiźnie metafor, uroku porównań. I chociaż czar aparycji dalej działa na mnie jak zapach szarlotki, to jednak sama treść straciła nieco ze swojej magicznej mocy. Chyba po prostu za wiele książek już w swoim życiu przeczytałam, aby dać się złowić na tę przynętę.
Oglądając ten film zawsze zastanawiam się, kto jest piękniejszy
James...
"Pokuta" składa się z trzech części. Ma troje głównych bohaterów. Trzy różne punkty widzenia. Trzy odmienne historie przeplatające się ze sobą, wzajemnie połączone i stanowiące jedność niczym Święta Trójca. W pierwszej części trzynastoletnia Briony, dziewczynka obdarzona zbyt dużą fantazją, wyobraźnią i skłonnością do fantazjowania obserwuje dziwną scenę rozgrywającą się pomiędzy dwoma pozostałymi osobami dramatu- jej starszą siostrą Cecilią i synem ich gospodyni Robbie'm. Briony jako niespełniona pisarka dopisuje wszystkiemu zbyt duże i mylne znaczenie. Pozbawiona doświadczenia, rodzące się wzajemne uczucie bierze za jednostronną obsesję. I gdy jej rodzinę dotyka tragedia (mini spoiler: ktoś gwałci jej kuzynkę), wyciąga błędne wnioski i niszczy życie dwojga zupełnie niewinnych osób. 
... czy Keira
Muszę przyznać, że lektura pierwszej części książki przypominała mi dlaczego tak bardzo byłam w tej powieści zakochana. Czułam się jak gdybym ponownie spotkała się ze swoim byłym ukochanym. Odżyły dawne wspomnienia, zwracałam uwagę tylko na zalety, cieszyłam się z powrotu. Jednak szybko nadeszła część druga. Część drug, która traktuje o wojnie. Ostatnio za dużo czytam książek o wojnie, więc trochę spadły mi klapki z oczu. Zrozumiałam, że książka ta nie jest tak nieskazitelna jak uśmiech Anne Hathaway. Ma tendencję do przeintelektualizowań, momentami jest pretensjonalna, sam opis wojny również nie jest jakiś wybitny. Innymi słowy- przypomniałam sobie dlaczego "zerwałam" z tą powieścią. Trzecia część była przyjemna, na pewno przyjemniejsza od drugiej, ale już nie tak uwodzicielska jak pierwsza. Opowiadała o dalszych losach Briony, o tym jak starała się naprawić swój błąd oraz o tym jak ten błąd zmienił ją samą. Ta część utwierdziła mnie w przekonaniu, że chociaż moja miłość do "Pokuty" raczej się wypaliła, to jednak możemy pozostać przyjaciółkami.
Chyba po prostu są równie piękni.
Tyle jeśli chodzi o to, czym jest ta książka dla mnie. Jednak może skoncentrujmy się może przez chwilę na tym, czym ona jest w ogóle. Jest opowieścią o dziewczynce, która podjęła złą decyzję. Która zbytnio zatraciła się w swoich literackich wynaturzeniach i straciła kontakt z rzeczywistością. Która słysząc tętent kopyt zobaczyła dwurożca. Która chcąc pomóc zaszkodziła. Ogólnie gdyby nie ta mała smarkula wszystko by się skończyło zupełnie inaczej. W teorii powinnam jej współczuć, jednak nie umiem. Za bardzo nabruździła w życiu innych, żebym była w stanie obdarzyć ją sympatią. Jedyne czym ją mogę obdarzyć to chłodne spojrzenie i kilka całkiem zgrabnych przekleństw. Lubię za to bardzo jej starszą siostrę. Cecilia, chociaż mniej skomplikowana i nakreślona dużo cięższą ręką, ma w sobie coś, co chwyta mnie za serce. Może chodzi o to, że ona nie ogarnia życia równie mocno jak ja. Może o to, że w jej pokoju jest większy bałagan niż w moim. Może o to, że pali ile wlezie, tłucze wazony i bez zastanowienia wskakuje do fontanny. Takich właśnie ludzi lubię. Wskakujących do fontanny i tłukących wazony. Jest również Robbie, jej ukochany. Robbie'go też lubię, bo pomógł stłuc wazon, a zamiast przeprosin omyłkowo wysłał coś, co można nazwać tylko i wyłącznie listownym sextem. Ludzi którzy zamiast przeprosin przypadkowo piszą o lizaniu cipki lubię jeszcze bardziej od tych, którzy wskakują do fontann. Robbie to mój typ człowieka.
Briony też jest ładna, ale dopiero jak dorośnie i zacznie piec ciastka
do Grand Budapest Hotel.
Jak widać historia miłosna dla odmiany przypadła mi do gustu. Głównie dlatego, że nie była cukierkowa, lukrowana, przesłodzona. Była ciastem marchewkowym, a nie watą cukrową Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, raczej miłość w stylu: "znam cię całe życie, graliśmy razem w piłkę, a teraz nagle mam na ciebie chcicę i nie wiem co z tym zrobić". Cecilia i Robbie są niezręczni, zakłopotani, doznają wstrząsu z powodu zetknięcia się z wysokim napięciem seksualnym. I chociaż to wszystko jest nieco przekombinowane i przemielone przez literacką maszynkę idealizującą, to wcale nie jest ciężkostrawne. Przynajmniej nie dla mnie.
Wojna, wojną, ale Pan Tumnus w lesie zawsze będzie wyglądał godnie.
Podumowując. "Pokuta" jest wielowarstwowa. Nie jest opowieścią płaską i jednostronną. Ma mnogość morałów. Można ją czytać wiele razy, koncentrując się na innym jej aspekcie. Wszystkiego w niej trochę. Trochę wojny. Trochę miłości. Trochę potęgi wyobraźni. Trochę roli twórczości. Trochę małych głupich dziewczynek i trochę patosu. Mi się trochę podobało. Wam może trochę wcale się nie podobać, trudno mi przewidzieć. Póki co jednak poleciłam tę książkę kilku osobom i wszyscy byli na tak. Jednak jak nie chce wam się zarywać sześciu godzin, możecie śmiało obejrzeć film. Jest równie dobry i (jakbyście nie zauważyli) ma w sobie Jamesa McAvoya.
Już nawet nie wiem, co pisać. Ci ludzie są za piękni, wyżera mi mózg. 

Żegnam cytatami:
  • To dość jasne - sytuacja, w której jedna osoba czeka na drugą przypominała arytmetyczną sumę i była tak samo jak ona wyprana z emocji. Czekanie. Jedna osoba po prostu nic nie robi przez cały czas, a druga się do niej zbliża.
  •  Ceną snów na jawie był zawsze moment powrotu - przeciwstawienie się temu, co było przedtem i co teraz wydawało się jeszcze gorsze.
  • Jak dotkliwie poczucie winy rafinowało metody autotortury, nizając paciorki detali na wieczną pętlę różańca, który przez całe życie miała przesuwać między palcami.

Więcej grzechów nie pamiętam,
 M.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz