niedziela, 30 sierpnia 2015

O małych dziewczynkach, ładnych widokach i topieniu kociaków, czyli Książka Numer Pięćdziesiąt Dziewięć

Tytuł: Pejzaż w kolorze sepii
Autor: Kazuo Ishiguro
Rok wydania: 1982
Liczba stron: 183
Wszystkie okładki kłamią.
Ta kłamie wyjątkowo mocno.
Debiuty literackie są jak pierwsze pocałunki. Jasne, bywają takie, które wbijają w ziemię i na zawsze zostają w pamięci, ale jednak większość naznaczona jest piętnem niedoświadczenia i błędów niedoświadczenia. Czasami wystarczy przeczytać pierwszy rozdział, żeby wiedzieć, że jest to książka dziewicza, czasami dowiadujemy się o tym, gdy punkt kulminacyjny raczej nie zwala z nóg, czasami orientujemy się dopiero po skończeniu lektury. Niemniej jednak debiuty literackie to zupełnie odmienny okaz gatunku Ficcium literatum i właśnie ta specyfika sprawia, że podchodzę do nich zarówno z większą tolerancją jak i większą ostrożnością. Tym razem jednak wszelkie moje środki ostrożności zawiodły. Nowy okaz przyszedł i totalnie namieszał mi w łepetynie. Przeczytałam bowiem książkę, z której chyba nic nie zrozumiałam.
troszkę żałuje, że to nie jest okładka
mojej kopii, ta jest dużo bardziej creepy.
"Pejzaż w kolorze sepii" to książka niezwykle specyficzna. Autorstwa Kazuo Ishiguro, brytyjskiego pisarza o japońskim pochodzeniu, łączy w sobie te dwie kultury w dziwny, chociaż organiczny sposób. Mimo iż jest napisana po angielsku, ma w sobie coś z kultury języka japońskiego, który jest językiem niedopowiedzeń i czytania między wierszami. I właśnie taka jest ta książka- pełna niedopowiedzeń i zmuszająca do czytania, nie tylko między wierszami, ale i między słowami, akapitami, literami i znakami interpunkcyjnymi. Wszystko po to, aby odpowiedzieć sobie na jedno, egzystencjalne wręcz pytanie: O co w tym wszystkim do jasnej cholery chodzi?!
ta zresztą też, ale bądźmy szczerzy,
wszystko jest lepsze od sztampowego
obrazka laski w kimonie. 
Zacznijmy jednak może od początku. Opis książki wydaje się prosty jak kąt. Otóż Etsuko, zamieszkała w Anglii Japonka kontempluje samobójczą śmierć swojej córki jednocześnie wspominając pewne lato w Nagasaki, tuż po wojnie, kiedy wszystko było inne, a jej świat oscylował między własnymi problemami (mąż, ciąża, teść) a problemami jej sąsiadki Sachiko (niesforna córka, brak pieniędzy, chęć wyjazdu do Ameryki).
Nawet sztampowe dwie
rozmazane figury
Wszystko wydaje się dość banalne prawda? W dodatku książka ma niewiele ponad 180 stron. Jak skomplikowana może być książka krótsza od pierwszej części Harry'ego Pottera, myślałam. Czeka mnie lekka, przyjemna lektura o typowo japońskich rozkminach, myślałam. Wreszcie się zrelaksuje, myślałam. Tymczasem "Pejzaż w kolorze sepii" miał wobec mnie zupełnie inne plany. I zamiast intelektualnego SPA zaoferował mi średnio odprężający drenaż mózgu.
A teraz, bo skończyły mi się ilustracje, wrzucę kilka
pejzaży w kolorze sepii.
(haha, jestem taka zabawna)
Od pierwszego rozdziału wiadomo, że coś jest nie tak. Coś nie pasuje. Niby sielanka o domu, ciąży, nowej sąsiadce, wizycie teścia, ale fałszywa nuta wibruje w powietrzu i mrozi krew w żyłach. W dodatku narracja ciągle przeskakuje od tamtego lata w Nagasaki, do innego lata w Anglii, już po śmierci Keiko (córki głównej bohaterki). Te zmiany miejsca i czasu akcji wybijały mnie z rytmu i wzbudzały skrajny niepokój- co łączy zwykłe lato w Japonii z samobójczą śmiercią młodej dziewczyny? Dlaczego główna bohaterka się tak dziwnie zachowuje? Skąd się biorą te dziwne osoby- jakaś tajemnicza kobieta, którą widzi tylko córka Sachiko, nieznajoma dziewczynka na huśtawce, która zapada w pamięć Etsuko? Co ma piernik do wiatraka i dlaczego mam wrażenie, że jedno i drugie jest żądne krwi? Oraz dlaczego w tej książce jedna z bohaterek topi skrzynkę pełną małych kotków?! Jak potworną osobą trzeba być, żeby topić małe kotki! Nawet Umbridge lubiła kotki! Nawet ona!!!
Szczerze. to nawet nie wiem, czemu ta książka ma taki tytuł.
Chyba autentycznie NIC z niej nie zrozumiałam.
Mądry czytelnik szybko się zorientuje, że mamy do czynienia z narratorem niewiarygodnym. Etsuko, która snuje swoją opowieść jest równie godna zaufania jak staruszka z wyłupiastymi oczami i wielką krostą na nosie oferująca nam czerwone jabłko. Jej historia jest tak pogmatwana, tak pełna dziwnych skojarzeń i symboli, że nasz wbudowany wykrywacz kłamstw brzęczy, piszczy i świeci wszystkimi kolorami tęczy. Jakby tego było mało w tej książce nic nie jest powiedziane, mało co jest pokazane, wszystko natomiast jest zasugerowane. Dialogi są fasadowe, wydarzenia rozmyte i pourywane, postaci tajemnicze i fantasmagoryczne. Czytając tę książkę czułam się trochę jakby jakiś przychlast pomieszał ze sobą dwa pudełka wieloelementowych puzzli przedstawiających dwa czarne kwadraty i śmiejąc się w głos powiedział: a teraz układaj szmato! 
THIS
Jak widać z chaotycznego charakteru tego wpisu ta książka pozostawiła mnie w stanie stuporu i wewnętrznej konfuzji. Samo zakończenie także nie pomogło. Pamiętacie tę rozkminę, po zakończeniu "Incepcji", kiedy każdy się zastanawiał, czy to był sen czy nie? W porównaniu do epilogu "Pejzażu..." tamto zakończenie wydaje mi się jednoznaczne. Dzisiaj trzy razy sprawdzałam, czy przypadkiem nie przeoczyłam jakiegoś rozdziału. Chciałam nawet iść do mojej Mekki, gdzie ową książkę kupiłam i złajać Przystojnego Księgarza, że po raz pierwszy w ciągu naszej znajomości sprzedał mi wadliwy egzemplarz. Jednak Internet mówi, że tak nie jest. Że jest to jedyne i oficjalne zakończenie, nie ma żadnej sceny po napisach, a ruganie Przystojnego Księgarza powinnam sobie zostawić na inny dzień.
and this
Pozostaje pytanie, czy książka mi się podobała. Szczerze mówiąc, nie wiem. Z jednej strony miała coś w sobie, coś co wciągnęło mnie na tyle, że pomimo tego jak bardzo mi zasupłała moje szare komórki, starałam się ten węzeł gordyjski rozwiązać. Z drugiej jednak strony, mocno widać, że jest to pierwsza powieść autora. Za mocno się starał stworzyć tajemnicę. Przecenił zdolności intelektualne czytelnika. Sama narracja jest też nieco nieopierzona, brak jej polotu, gracji, taki trochę literacki żółtodzioby pisklak z niej. Jednak dobrze rokuje na przyszłość. Na tyle dobrze, że gdyby nie moja zasada "nie czytaj dwóch książek tego samego autora pod rząd" już byłabym w drodze do Mekki, po kolejną biblijną książkę Ishiguro. 
A tu mamy gif z jednego z moich ulubionych filmów.
Jest on na podstawie innej książki Ishiguro.
Tej książki nie ma w Biblii.
Typowe.
Kilka cytatów, w które moim zdaniem, ta książka była uboga:
  • Pamiętam wszakże wyczuwalną tam atmosferę tymczasowości, jak gdyby każde z nas wyczekiwało dnia, kiedy przeniesie się w jakieś lepsze miejsce
  • Niczym z raną na własnym ciele, możliwe jest utworzenie intymnej więzi z niesamowicie niepokojącymi rzeczami. 
  • Wspomnienia, zdaję sobie z tego sprawę, mogą być zawodne, często bywają mocno barwione okolicznościami podczas których nas nachodzą.
Pozdrowienia w kolorze sepii śle,
M.

3 komentarze:

  1. Muszę przyznać, że się uśmiałam czytając Twoje posty. Zwłaszcza ten :D Rzadko kiedy zdarza się, żeby ktoś tak szczerze, z humorem pisał o swoich wrażeniach z lektury. Żałuję, że dopiero teraz Cię odkryłam (ale lepiej późno niż wcale) :) a żałuję dlatego, że masz bliźniaczy gust i przeczytałaś wszystkie te książki, które mi jeszcze zalegają na "muszę przeczytać". Oficjalnie stwierdzam, że od dziś jestem Twoim podglądaczem numer 1 :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Gilmore Girls to serial wszechczasów ;) I pytanie za sto punktów: Dean, Jess czy Logan?

    OdpowiedzUsuń