czwartek, 24 grudnia 2015

O Pipce, która jeździła koleją, czyli Książka Numer Sześćdziesiąt Cztery

Autor: Bohumil Hrabal
Tytuł: Pociągi pod specjalnym nadzorem
Rok wydania: 1965
Liczba stron: 98

Na okładce autor z wujkiem.
Niektórym święta pachną choinką. Innym pierniczkami i mandarynkami. Mi pachną nowymi książkami. Kolacja zjedzona, kolędy zaśpiewane, trzynaście kilo w żywym tłuszczu przygarnięte, czas na świąteczny wpis. A czy może być coś bardziej świątecznego niż książka o Drugiej Wojnie Światowej i próbie samobójczej? Nie wydaje mi się.

Jako, że ilustracji jak zwykle brak, dzisiaj powrzucam piękne sceny
z filmów i seriali z dworcami kolejowymi w tle.
(jestem Tedem)


Nadmienię jednak, że określenie książka jest chyba w tym przypadku dość łaskawe. Ta nowela jest krótsza od listy rzeczy, które mi w życiu nie wyszły. Dużo krótsza. Jednak może odłóżmy nomenklaturę na bok i przejdźmy do miąższu. Głównym bohaterem oraz narratorem powieści jest mężczyzna o dumnym imieniu Miłosz i nieco może mniej dumnym nazwisku Pipka. Miłosz pracuje na stacji kolejowej, obserwuje jak Niemcy panoszą mu się po kraju oraz usiłuje przejść inicjację seksualną (nie wiem która z tych rzeczy jest bardziej traumatyczna).
Ten gif jest metaforą mojego życia.
Dla Miłosza najwidoczniej jest to bramka numer trzy. Sprawę pogarsza jeszcze fakt, że horyzontalne mambo nieco mu nie wychodzi, gdyż jak sam mówi- przedwcześnie "więdnie jak lilia". Cóż, ponoć każdemu się zdarza, to nic wielkiego i w ogóle. Niestety nasz bohater ma nieco inne zdanie na te sprawę i postanawia się zabić. Co na tle różnych przyczyn samobójstw, o których przyszło nam czytać w literaturze pięknej, nie jest wcale takim słabym powodem. 
Wiem. WIEM, że to jest scena z GossipGirl, ale jest tak piękna wizualnie.
Plus to jest sukienka, w której wezmę ślub sama ze sobą,
kiedy wreszcie to zalegalizują.
Ogólnie zarysowałam wam właśnie dużą część fabuły naszej Książki Dnia. Fabuły, która wcale nie jest skomplikowana. Nie jest też wybitnie nowatorska- mam nawet wrażenie, że książki o młodym chłopaku, szukającym swojej drogi na tle działań wojennych są w literaturze tak częste jak piosenki o miłości w cukierkowym popie (i teraz mam przed oczami Popa z brodą z cukierków, super). 
Kolejna metafora mojego życia.
Na szczęście jednak w lawinie książek o wojnie ta wystaje niczym przebiśnieg (chyba czas obejrzeć Mulan).
Ma w sobie coś, co przykuwa uwagę. Wiem, że pewnie chwycicie się teraz za głowę i do reszty zwątpicie we mnie i moje wpisy, ale uważam, że ta książka jest najzwyczajniej w świecie urocza. Tak, książka o młodym chłopaku o nazwisku Pipka, który ma problemy z wytryskiem przedwczesnym i zawiaduje pociągi wypchane po, nieistniejące u pociągów, uszy niemieckimi żołnierzami, jest urocza. Urocza niczym szczeniak.
A to, tym razem, jest metaforą moich relacji z płcią przeciwną.
Prawdopodobnie na ten jej urok w dużej mierze składa się szczodra warstwa groteski, którą autor włożył w swoje dzieło. Hrabal każdą stronę tak posmarował groteską jakby była Nutellą. Ten dystans, przekąs i poczucie humoru sprawiają, że o dość ponurych wydarzeniach czyta się z uśmiechem na ustach nawet, gdy nie jest się psychopatą.
To już nie jest żadna metafora.
Po prostu Chris jest piękny.
Kolejnym wielkim walorem "Pociągów..." jest styl w jakim zostały napisane. Plastyczny, obrazowy, piękny, zapuszcza korzenie w wyobraźni czytelnika i kwitnie w oczach. Nawet wulgaryzmy oraz określenia dość prostackie są wdzięcznie zdrobnione, koronnym przykładem jest określenie dupeńcia. Niby brzydkie i chamskie, ale jednocześnie takie ładne...
John i Sherlock również

Podsumowując- nie jest to książka, która zostanie moją najlepszą przyjaciółką. Za mało w niej mięsa, żebyśmy miały zostać nierozłączne. Ale gdyby była człowiekiem, to do znajomych na fb bym dodała i nawet statusy lajkowała, bo to całkiem zgrabna i zabawna bestia z niej.
I ten pociąg także.

Na koniec kilka cytatów:
  • Dla mnie Pan Bóg istnieje, a dla tamtego świńskiego wieprza istnieje tylko kotlet schabowy, knedle i kapusta.
  • "Niemcy to i tak wariaci. Niebezpieczni wariaci". Ja też byłem taki trochę wariat, ale na swój własny rachunek, podczas gdy Niemcy zawsze na rachunek innych
  • Zawsze się bałem pięknych ludzi, nigdy nie umiałem normalnie rozmawiać z pięknymi ludźmi. Pociłem się, jąkałem, tak bardzo podziwiałem piękne twarze, tak byłem nimi olśniony, że nigdy nie mogłem spojrzeć w jakąś piękną twarz. 
Pozdrawiam pod specjalnym nadzorem,
M.

1 komentarz:

  1. Zawsze boję się książek, o których się mówi że są ironiczne i zabawne, bo mam wrażenie, że ten humor przemknie mi nad głową i wszyscy zrozumieją, a ja nie. Z prozą czeską miałam do czynienia niewiele i raczej nie były to najlepsze spotkania. Ale może znajdę czas (i tę książkę w bibliotece) i się przekonam. Brzmi nieźle.

    I nie rozpatrzałam wzięcia ślubu sama ze sobą, a przecież to byłaby idealna opcja dla mnie. Idealna w znaczeniu jedyna.
    ...
    Pozdrawiam w każdym razie

    OdpowiedzUsuń