Tytuł: Pociągi pod specjalnym nadzorem
Rok wydania: 1965
Liczba stron: 98
Na okładce autor z wujkiem. |
Niektórym święta pachną choinką. Innym pierniczkami i mandarynkami. Mi pachną nowymi książkami. Kolacja zjedzona, kolędy zaśpiewane, trzynaście kilo w żywym tłuszczu przygarnięte, czas na świąteczny wpis. A czy może być coś bardziej świątecznego niż książka o Drugiej Wojnie Światowej i próbie samobójczej? Nie wydaje mi się.
Jako, że ilustracji jak zwykle brak, dzisiaj powrzucam piękne sceny z filmów i seriali z dworcami kolejowymi w tle. |
Nadmienię jednak, że określenie książka jest chyba w tym przypadku dość łaskawe. Ta nowela jest krótsza od listy rzeczy, które mi w życiu nie wyszły. Dużo krótsza. Jednak może odłóżmy nomenklaturę na bok i przejdźmy do miąższu. Głównym bohaterem oraz narratorem powieści jest mężczyzna o dumnym imieniu Miłosz i nieco może mniej dumnym nazwisku Pipka. Miłosz pracuje na stacji kolejowej, obserwuje jak Niemcy panoszą mu się po kraju oraz usiłuje przejść inicjację seksualną (nie wiem która z tych rzeczy jest bardziej traumatyczna).
Ten gif jest metaforą mojego życia. |
Dla Miłosza najwidoczniej jest to bramka numer trzy. Sprawę pogarsza jeszcze fakt, że horyzontalne mambo nieco mu nie wychodzi, gdyż jak sam mówi- przedwcześnie "więdnie jak lilia". Cóż, ponoć każdemu się zdarza, to nic wielkiego i w ogóle. Niestety nasz bohater ma nieco inne zdanie na te sprawę i postanawia się zabić. Co na tle różnych przyczyn samobójstw, o których przyszło nam czytać w literaturze pięknej, nie jest wcale takim słabym powodem.
Wiem. WIEM, że to jest scena z GossipGirl, ale jest tak piękna wizualnie. Plus to jest sukienka, w której wezmę ślub sama ze sobą, kiedy wreszcie to zalegalizują. |
Ogólnie zarysowałam wam właśnie dużą część fabuły naszej Książki Dnia. Fabuły, która wcale nie jest skomplikowana. Nie jest też wybitnie nowatorska- mam nawet wrażenie, że książki o młodym chłopaku, szukającym swojej drogi na tle działań wojennych są w literaturze tak częste jak piosenki o miłości w cukierkowym popie (i teraz mam przed oczami Popa z brodą z cukierków, super).
Kolejna metafora mojego życia. |
Na szczęście jednak w lawinie książek o wojnie ta wystaje niczym przebiśnieg (chyba czas obejrzeć Mulan).
Ma w sobie coś, co przykuwa uwagę. Wiem, że pewnie chwycicie się teraz za głowę i do reszty zwątpicie we mnie i moje wpisy, ale uważam, że ta książka jest najzwyczajniej w świecie urocza. Tak, książka o młodym chłopaku o nazwisku Pipka, który ma problemy z wytryskiem przedwczesnym i zawiaduje pociągi wypchane po, nieistniejące u pociągów, uszy niemieckimi żołnierzami, jest urocza. Urocza niczym szczeniak.
A to, tym razem, jest metaforą moich relacji z płcią przeciwną. |
Prawdopodobnie na ten jej urok w dużej mierze składa się szczodra warstwa groteski, którą autor włożył w swoje dzieło. Hrabal każdą stronę tak posmarował groteską jakby była Nutellą. Ten dystans, przekąs i poczucie humoru sprawiają, że o dość ponurych wydarzeniach czyta się z uśmiechem na ustach nawet, gdy nie jest się psychopatą.
To już nie jest żadna metafora. Po prostu Chris jest piękny. |
Kolejnym wielkim walorem "Pociągów..." jest styl w jakim zostały napisane. Plastyczny, obrazowy, piękny, zapuszcza korzenie w wyobraźni czytelnika i kwitnie w oczach. Nawet wulgaryzmy oraz określenia dość prostackie są wdzięcznie zdrobnione, koronnym przykładem jest określenie dupeńcia. Niby brzydkie i chamskie, ale jednocześnie takie ładne...
John i Sherlock również |
Podsumowując- nie jest to książka, która zostanie moją najlepszą przyjaciółką. Za mało w niej mięsa, żebyśmy miały zostać nierozłączne. Ale gdyby była człowiekiem, to do znajomych na fb bym dodała i nawet statusy lajkowała, bo to całkiem zgrabna i zabawna bestia z niej.
I ten pociąg także. |
Na koniec kilka cytatów:
- Dla mnie Pan Bóg istnieje, a dla tamtego świńskiego wieprza istnieje tylko kotlet schabowy, knedle i kapusta.
- "Niemcy to i tak wariaci. Niebezpieczni wariaci". Ja też byłem taki trochę wariat, ale na swój własny rachunek, podczas gdy Niemcy zawsze na rachunek innych
- Zawsze się bałem pięknych ludzi, nigdy nie umiałem normalnie rozmawiać z pięknymi ludźmi. Pociłem się, jąkałem, tak bardzo podziwiałem piękne twarze, tak byłem nimi olśniony, że nigdy nie mogłem spojrzeć w jakąś piękną twarz.
M.
Zawsze boję się książek, o których się mówi że są ironiczne i zabawne, bo mam wrażenie, że ten humor przemknie mi nad głową i wszyscy zrozumieją, a ja nie. Z prozą czeską miałam do czynienia niewiele i raczej nie były to najlepsze spotkania. Ale może znajdę czas (i tę książkę w bibliotece) i się przekonam. Brzmi nieźle.
OdpowiedzUsuńI nie rozpatrzałam wzięcia ślubu sama ze sobą, a przecież to byłaby idealna opcja dla mnie. Idealna w znaczeniu jedyna.
...
Pozdrawiam w każdym razie