środa, 23 grudnia 2015

Co im w duszy gra, czyli Książka Sześćdziesiąta Trzecia

Autor: Jennifer Egan
Tytuł: Zanim dopadnie nas czas
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 367

Tym razem wydawnictwo się nie popisało.
Okładka słaba, a w środku więcej literówek
niż w smsie od pijanego gimnazjalisty.
Znacie te książki, które czasami można kupić wraz z kobiecymi czasopismami albo za bezcen kupić w kiosku? Takie typowe czytadła, zazwyczaj na pograniczu literatury kobiecej, które nie są wprawdzie dobre, ale też nigdy do bycia dobrymi nie aspirują? Książki, które czyta się przyjemnie, bez żadnego problemu, które zabijają czas na lotnisku, w pociągu, w poczekalni u lekarza, a potem służą za wyściółkę grubego kartonowego pudła?
Jako, że dzisiejsza książka w dużej mierze traktuje o muzyce,
postanowiłam pokatować was trochę moimi ulubionymi muzykami
(pomijając One Direction)
Tu oczywiście Bóg Dylan
Dzisiejsza książka była daleką kuzynką takich książek. Kuzynką z nieco może wyższej sfery, bogatszą i o ładniejszej aparycji, ale jednak bardzo blisko spokrewnioną. Trudno ją nazwać (przynajmniej mi, bo mnóstwo krytyków się zachwyca) książką dobrą, nie jest wyjątkowa, specjalna, żadna z niej Królowa Balu Dobrych Powieści. Stara się być alternatywna, rockowa, zbuntowana, ale gdy się jej przyjrzeć z bliska jest po prostu zwykłą szarą myszką, która usiłuje się dostosować do swojego hipsterskiego towarzystwa.
Wokalista Arctic Monkeys

Ale zacznijmy od początku. Opis wydawniczy obiecuje mi, niczym chłopak z Tindera, złote góry, niezapomniane przeżycia i dobrą zabawę. I jak ów chłopak z Tindera najzwyczajniej świecie ściemnia. Książka wcale nie jest o Benniem (podstarzałym punku i właścicielu wytwórni płytowej) i Sashy. (jego asystentce)... to znaczy tak, są to bohaterowie tej powieści. Tak samo jak Sansa i Sam są bohaterami "Gry o Tron".  W powieści Eganm jak w serialu HBO mamy do czynienia z nieskończenie długą listą protagonistów. Jest więc nie tylko Bennie i Sasha, ale również Drew, Lulu, Lou, Scotty, Alex, Dolly, Chris i masa innych krótkich amerykańskich imion.Wszyscy przepychają się łokciami, aby wcisnąć czytelnikowi swoją historię, każdy usiłuje wykraść chociaż kilka stron dla siebie. To kotłowanie się o swoje pięć minut sprawia, że w pewnym momencie wszyscy zlewają się w jeden wielki, wielogłowy, wieloręki, rozwrzeszczany byt.
Jeff Buckley
W teorii powieść podzielona jest na 13 rozdziałów, a każdy z nich opowiada zamkniętą historię jednego z bohaterów. Problem w tym, że niczym w "To właśnie miłość" bohaterowie są ze sobą powiązani- tu osoba z rozdziału pierwszego w młodości spała z chłopakiem z rozdziału numer trzynaście i pracowała u bohatera rozdziału drugiego, ale jest też matką narratorki dziewczynki z przedostatniej opowieści. Ja mam bardzo mały rozumek, spamiętanie kto z kim i dlaczego w samorządzie mojego wydziału mnie przerasta, nie każcie mi rozplątywać kolejnego towarzyskiego kilimu. 
Wokalista The Smiths

Ważną częścią powieści, prócz bohaterów jest muzyka. Muzyką zajmuje się w tej powieści prawie każdy. Jednak, o dziwo,  jak na książkę o muzykę, ta powieść jest zaskakująco głucha. Głucha jak cisza, nie jak Beethoven. Czytam nazwy zespołów, których słucham lub kiedyś słuchałam. Czytam o Nirvanie, o Led Zeppelin, o Semisonic i nie słyszę muzyki. O muzyce powinno się pisać tak, że aż dudni w uszach. Tak, że w opuszkach palców czuć jak drżą struny, jak uginają się klawisze, jak drga powietrze. Jeśli się tego nie zrobi zostajemy z suchymi literami napisanymi kursywą. Wiem, że to trudne, wiem, ale przecież nie jest niemożliwe. Na rany Indiany, przecież co druga książka Murakamiego krzyczy jazzem.
Jim <3

Jest jeszcze kwestia czasu. Upływ czasu, jego wpływ na człowieka jest chyba motywem przewodnim powieści Egan. Motywem dużo zgrabniej zarysowanym niż ta nieszczęsna muzyka. Bohaterowie się zmieniają z młodych idealistów w cyników, z buntowników w konserwatystów, z nastolatków w starców.
Przemijanie to stara i ograna we wszystkich niemal pubach śpiewka. Jednak jest w niej coś tak organicznego, że nigdy nie straci na świeżości. Każdy wie, że ludzie się zmieniają. Każdy się zmienia. Ja z dziewczyną, która wstydziła się zamówić kawę w bufecie (jaką byłam pół roku temu) mam już niewiele wspólnego. O noszącej glany z płomieniami i różowy puchowy bezrękawnik jednocześnie ekscentryczce sprzed dekady nie wspominając. Pewnie za pięć lat będę kpiła z piszącej bloga katarynki jaką jestem teraz. Wszystko się zmienia w zastraszającym tempie, ludzie z obcych staja się bliskimi, z bliskich obcymi, i jest to dla mnie tak niepojęte, że mogę o tym czytać i czytać, a i tak nie przestanie mnie to dziwić.
Kobieta dla której zostałam ruda- Tori
Tak więc upływ czasu i próba uchwycenia tego zjawiska, jest jednym z pozytywów tej nierównej książki. Kolejnym plusem jest dość przyjemny, chociaż średnio powalający na kolana i łopatki styl narracji. Narratorzy zmieniają się częściej niż faceci Taylor Swift, a każdy przynosi ze sobą swój własny, charakterystyczny styl. Najciekawiej rozwiązanym pod tym względem (i ogólnie chyba najlepszym w całej powieści) jest rozdział dwunasty. Gdyby cała książka była na poziomie dwunastki, to polecałabym ją z całego serca. Zamiast tego jednak muszę troszkę pokręcić noskiem nad zmarnowanym potencjałem i powzdychać nad zaprzepaszczonymi okazjami. Wolałabym chwalić i rozdawać złote gwiazdki, ale niestety Wigilia dopiero jutro.
oraz oczywiście Krzyś

Swoją drogą ta książka obdziera ze złudzeń szybciej niż źle przyklejona broda świętego Mikołaja. Jeśli nadal wierzycie, że wszystko dobrze się kończy, jednorożce istnieją, a prawdziwa miłość nigdy się nie kończy, to w tył zwrot towarzysze!
A tu macie kto z kim w tej telenoweli powieści

Zakończę jednym/ dwoma cytatami:
  • Nie wiem, czy jest naprawdę sobą, czy przestała się przejmować kim naprawdę jest. Może zresztą właśnie wtedy, kiedy się o tym nie myśli, to jest się sobą?
  • To jeden z tych dni, które bolą jak zęby.
Pozdrawiam,
dopadnięta przez czas,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz