Tytuł: Kronika Ptaka Nakręcacza
Rok wydania: 1995
Liczba stron: 621
Lubię okładki jego książek. Są takie specyficzne.... |
W miniony czwartek, kiedy stawałam przed dylematem jakie książki zabrać ze sobą do Śląskiego Domu, zdecydowałam się wreszcie powrócić do Murakamiego. Dzisiejszą książkę dnia- "Kronikę Ptaka Nakręcacza" kupiłam jakiś czas temu, jednak zasilała ona jedynie dość przetrzebione szeregi książek, które kiedyś przeczytam. I tym razem, dla odmiany, kiedyś nadeszło dość szybko. Po pierwsze dlatego, że miałam ochotę na coś znajomego. Po drugie dlatego, że jest to dość pokaźne tomiszcze, a nigdzie nie mam tyle czasu na czytanie, co w domu. Po trzecie dlatego, że coś za często ostatnio mi się ta książka obijała o uszy.
Dzisiaj będą ładne ilustracje nakręcanych ptaków. link |
Z Harukim Murakamim jest tak, że jeśli przeczytało się jedną z jego książek, to przeczytało się je wszystkie. Ktoś nawet stworzył The Haruki Murakami Drinking Game, pod którą jestem gotowa podpisać się obiema rękami i jedną wątrobą. Nie jest więc tajemnicą, że wszystkie książki tego japońskiego autora są do siebie bliźniaczo podobne. Mają podobne motywy, podobne zabiegi stylistyczne, podobnych bohaterów. Po pewnym czasie wszystkie te scenerie, historie, postaci zlewają się w jeden wielki murakamizm, z którego trudno jest wyłowić coś nowego. A jednak mimo wszystko, a może właśnie dzięki temu, Haruki Murakami nieprzerwanie pozostaje jednym z moich ulubionych pisarzy.
Ale też brzydkie ilustracje meduz. link |
Dla mnie czytanie Murakamiego jest jak powrót do domu, jak otwarcie drzwi i zanurzenie się w tej specyficznej woni własnego domu, tej mieszaninie zapachów, która nie powtarza się w mieszkaniu nikogo innego. Czytam pierwsze zdanie jego powieści i już wiem, że jestem u siebie. Być może wiąże się to z faktem, że Murakami towarzyszy mi nieprzerwanie od ponad dekady. "Norwegian Wood", jego moim zdaniem najlepsza książka, sprawiła, że zarwałam kilka nocy w gimnazjum, w liceum przeskakiwałam przez jego powieści jak przez kamienie w rzecze, na japonistyce czytanie Murakamiego było tak powszechne, że aż passe. Innymi słowy bycie fanką Murakamiego tak mocno zszyło się z tym kim jestem, że nawet się nad tym nie zastanawiam. Na pytanie o ulubionego pisarza odpowiadam jego nazwiskiem tak szybko jak na pytanie o własne imię czy też o datę urodzenia.
I dziwne ilustracje przedstawiające głównego bohatera z kijem baseballowym (ważny motyw oczywiście) link |
Powinnam chyba napisać, o czym jest "Kronika Ptaka Nakręcacza", jednak jeśli kiedyś czytaliście powieści Murakamiego, to wiecie, że są one jak odcinki Doctora Who, każda próba streszczenia fabuły sprawia, że wyglądacie jakbyście postradali zmysły, a znajomi patrzą na was z dogłębnym WTF w oczach. Napiszę więc tylko, że główny bohater Toru Okada zwalnia się z pracy, gubi kota i traci żonę. Jednak wszystko to jest jedynie preludium, a to co później następuje jest prawdziwą uwerturą oniryzmu, absurdu, tajemniczości, zagadek, dziwactw i osobliwości. Nic nie jest takie jak się wydaje, każdą rzecz trzeba kwestionować, a logika i przyczynowo-skutkowość są równie aktualne jak geocentryzm.
Ale głównie będą ładne nakręcane ptaszki link |
Muszę jednak przyznać szczerze, że nie jest to moja ulubiona książka tego autora. Murakami pisze swoje powieści jak kompozytor, każda ma swoją niepowtarzalną linię melodyczną, jednocześnie trzymając się tego specyficznego stylu, który pozwala wyróżnić jego utwory z tysiąca innych. Jednak tym razem w kompozycję wkradło się kilka fałszywych nut. Garść porównań, zdań i epitetów sprawiło, że aż się skrzywiłam i pisałam ołówkiem na marginesie- Haruki dobrze się czujesz? Co więcej, mam wrażenie, że tym razem labirynt historii i opowieści był zbyt rozległy, abym go mogła w pełni docenić. Dziwne osoby pojawiały się i znikały bez wyjaśnienia, przemykały jak cienie nie tłumacząc niczego, jedynie pogłębiając moją konsternację. Nasz bohater miał szesnastoletnią sąsiadkę, która nie chodziła do szkoły tylko liczyła łysych ludzi na ulicach, odwiedzały go siostry Malta i Kreta, które bawiły się w jasnowidzenie i miały obsesję na punkcie wody, później w jego życiu pojawiła się Gałka, która kupowała mu ubrania i leczyła ludzi swoim dotykiem oraz jej niemy syn Cynamon, który też nie był taki znowu zwyczajny. Nie miałam pojęcia skąd się ci ludzie brali i jakie były ich motywy, co ich przyciągało do głównego bohatera. Ogólnie niewiele wiedziałam. Byłam głodna odpowiedzi, a karmiono mnie pytaniami. Chciałam pełne zdania, a dostawałam półsłówka. Potrafię docenić urok niedopowiedzeń, ale chyba tym razem było ich zbyt wiele nawet jak dla mnie.
Ten się nawet rusza. |
Nie chcę, aby mnie źle zrozumiano. To była dobra książka. Solidna, gęsta od fabuły, sześciuset stronicowa kobyła. To był typowy Murakami z jego wadami i zaletami. W tej książce nie byłoby nic, co mogłoby mnie rozczarować albo zaskoczyć. Miałam ochotę na sorbet czekoladowy i dostałam sorbet czekoladowy. Nie będę więc płakać, że zabrakło w nim rozmarynu. Czytałam w pociągu, w samochodzie, w środku nocy i w środku dnia. Udawałam, że robię coś arcyważnego, aby móc dalej czytać. Nie odbierałam telefonów. Po raz pierwszy od dłuższego czasu odkładałam świat na bok dla książki, a nie odwrotnie. I właśnie z tego powodu uważam, że jest to jedna z lepszych książek jakie ostatnio sobie wybrałam. Mogę ją wam polecić z czystym sumieniem (no chyba, że miałby to być wasz pierwszy Murakami, wtedy zacznijcie od czegoś "lżejszego").
A ta ilustracja jest tak dziwna, że nie mogłam jej nie wrzucić. link |
- Gdyby miało się zawsze, zawsze tak po prostu żyć, nikt nie zastanawiałby się poważnie nad życiem. Nie byłoby takiej potrzeby. A nawet gdyby była, można by sobie powiedzieć: „Mam jeszcze mnóstwo czasu. Pomyślę o tym kiedy indziej”. Ale tak nie jest. Musimy myśleć teraz, tutaj, w tej chwili.
- Jak się człowiek przyzwyczai, że nie dostaje tego, czego pragnie, to stopniowo sam nie wie już, czego naprawdę chce.
- Los to coś, co się wspomina, gdy już minie, a nie poznaje się naprzód.
- Ludzie myślą, że wyjęcie z kuchenki gorącej zupy to naturalny rezultat włożenia jej tam i wciśnięcia guzika, ale ja uważam, że to jedynie przypuszczenie. Poczułabym chyba ulgę, gdybym kiedyś po włożeniu do kuchenki zupy i podgrzaniu wyjęła z niej zapiekankę z makaronem. Oczywiście zdziwiłabym się, ale ulgę też bym poczuła.
- Na pewno czas nie płynie jak litery w alfabecie A, B, C…, tylko tu sobie popłynie, to tam…
Pozdrawiam,
Nakręcona,
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz