wtorek, 31 marca 2015

Wiek Głupoty, czyli Książka Czterdziesta Trzecia

Autor: Edith Warton
Tytuł: Wiek niewinności
Rok wydania: 1920
Liczba stron: 351
Jak widać ta książka kosztowała mnie jedynie 9,90.
Moim zdaniem to o 9 złotych za dużo.

Dzisiaj bez zbędnego wstępu przejdę do narzekań. Na rany Indiany, w życiu nie przypuszczałam, że przeczytanie jednej dość krótkiej książki może mi zająć tyle czasu. Ponad dwa tygodnie walczyłam z dzisiejszą bohaterką wpisu. I ledwo z tej walki uszłam z życiem. Naprawdę, o mało co nie umarłam... z nudów.
Dzisiaj będę ilustrować scenami z adaptacji filmowej
(której oczywiście nie widziałam.
Ale jest Daniel Day-Lewis, więc chyba obejrzę.
"Wiek niewinności" to kolejna książka o niczym. O jakimś złudzeniu miłości, które rujnuje życie głównym bohaterom i wszystkim dookoła. O kolejnych przeklętych kochankach, którzy w gwiazdach mają zapisane wieczne nieszczęście. Chociaż oczywiście moim zdaniem nieszczęście to jest wynikiem nie uczucia, a jak zwykle głupoty.
Dobre pytanie Michelle Ellen. Też się nad tym zastanawiałam
czytając setny opis sukienki.


Jest taki obraz Hieronima Bocsha "Leczenie głupoty". I na takie właśnie leczenie wysłałabym głównych bohaterów tej powieści. Niech zrobią im wszystkim trepanacje czaszki i wyjmą z głowy to co sprawia, że zachowują się jak potłuczeni. I nie, nie mam na myśli mózgu, mózgu pod sklepieniami ich głów próżno szukać.
A tutaj mamy Winonkę z czasów, kiedy jeszcze nie niszczyła
sobie kariery podwędzaniem sukienek ze sklepów.
Winonka gra oczywiście piękną i niewinną May.
Ale skąd u mnie znowu takie poczucie frustracji i krzywdy? Otóż  ku mojemu całkowitemu zdruzgotaniu przeczytałam, że powieść ta została nagrodzona moim ukochanym literackim Pulitzerem, a Edith Warton stała się pierwszą kobietą, która otrzymała wyżej wymienioną nagrodę. Czuję się oszukana, PULITZER PRIZE I TRUSTED YOU. To znaczy, ja wiem chyba dlaczego "Wiek niewinności" zgarnął te nagrodę, wtedy po prostu były takie czasy. Ta książka powstała niemalże wiek temu, kiedy wszystko było zupełnie inne. Opowiada o czasach jeszcze wcześniejszych, czasach których ja nie lubię i nie rozumiem. Sytuacja nowojorskiej socjety drugiej połowy XVIII wieku to dla mnie enigma, zagadka, coś po drugiej stronie lustra. Panują tam zasady, których ja w żaden sposób nie jestem w stanie przyswoić. Pisałam już kiedyś o tym, że reguły relacji międzyludzkich tamtych lat są dla mnie równie niepojęte jak Teoria Względności, Liczby Urojone i sekret młodości Keanu Reevesa. Niemniej jednak właśnie w taki świat zostałam wrzucona, bez żadnego uprzedzenia. I nie było żadnego białego królika za którym mogłabym podążać.
Niestety w książce nie było ładnej Michelle,
która chociaż na chwilę przegoniłaby
chęć wyrzucenia tej książki przez okno.
Głównym bohaterem powieści jest Newland Archer, który chyba ma jakieś przymioty prawdziwego dżentelmena czy coś, nie wiem, tak mnie ta książka ogłupiła, nie potrafię podać żadnej z jego licznych zalet. Newland na początku książki zakochany jest w May Welland, pannie pięknej, dobrej i niebieskookiej. Są oni zaręczeni, ale wszystko psuje pojawienie się na salonach Ellen Olenskiej, kuzynki May, która uciekła od swojego koszmarnego polskiego męża. Ellen jest czarująca, tajemnicza i inna niż skostniały świat nowojorskiej elity. Nie za bardzo ogarnia, że jako prawie rozwódka stanowi dla nich wręcz policzek i jak gdyby nigdy nic żyje sobie po swojemu. Oczywiście, jak się już pewnie domyślacie nasz główny bohater momentalnie przenosi swoje uczucia na kuzynkę swojej narzeczonej i wszystko idzie w łeb. Głównie dlatego, że nasz cudowny protagonista zamiast jak na rasowego posiadacza jąder przystało, zerwać zaręczyny, użala się nad sobą i wzdycha do księżyca (a później nawet wącha randomowe parasolki, taki z niego romantyk). 
Hm... daj mi się zastanowić. NIE. Jejku tamte czasy miały w sobie więcej dram
niż życie Kardashianek.

Jednak wątek miłosny to tylko fasada- ta książka to dość dosadna krytyka starych obyczajów-,autorka wytyka palcem paradoksy ówczesnych reguł gry. Niestety, nie byłam w stanie tego docenić, możecie mnie obrzucić błotem i kamieniami, ale nie byłam. Każda strona była dla mnie równie interesująca co spis gmin województwa podlaskiego. Wszystko ciągnęło się niemiłosiernie. Gubiłam się w nazwiskach bohaterów, w tym kto jest kim i dlaczego należy się liczyć z jego zdaniem. Główny bohater był bardziej mdły od tektury, jego wybranka numer jeden osiągnęła mistrzostwo w technice ukrywania jakiejkolwiek cechy charakteru, a wybranka numer dwa, chociaż lepiej nakreślona niż jej kuzynka, także nie powalała na kolana. Z tego właśnie powodu przeczołgałam się przez zasieki tej wypchanej opisami powieści, kompletnie nie angażując się emocjonalnie. Na samym końcu było mi zupełnie wszystko jedno z kim będzie Newland. Było mi nawet wszystko jedno czy w ogóle będzie. Po cichu liczyłam, że za chwile ktoś ich wszystkich zaaresztuje pod podejrzeniem braku osobowości i skaże na dożywocie, gdzieś bardzo, bardzo daleko ode mnie.
Spoiler alert: nic takiego się nie wydarzyło.
Ostrzeżenie: w tej książce gorące sceny
wcale nie są takie gorące jak na tym zdjęciu

Powinnam teraz napisać, że nie jest to zła książka. Albo wspomnieć, że ma ładny język. Tym razem jednak tego nie zrobię. Oślepłam na uroki języka jakoś gdzieś w połowie powieści, gdy za bardzo poraził mnie blask jej pretensjonalności. Książka, której przeczytanie zajęło mi tyle czasu nie zasługuje moim zdaniem na polecenie. Wiem, że wielu osobom się podoba, czytałam inne recenzje, ale nie jestem w stanie z czystym sercem napisać- przeczytajcie ją. Chciałabym, ale szacunek do samej siebie, a także waszego i swojego czasu mi na to nie pozwala.
Ani też jak i na tym.
Ogólnie tam prawie nie ma gorących scen.
To WIEK NIEWINNOŚCI
a nie 50 shades of Grey.

Nie będę was torturować dzisiaj cytatami.
Pozdrawiam,
wiecznie niewinna,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz