sobota, 14 marca 2015

Być kobietą, być kobietą, czyli Książka Numer Czterdzieści Dwa

Autor: Alice Munro
Tytuł: Dziewczęta i kobiety
Rok wydania: 1971
Liczba stron: 381
Ta okładka jest dziwna. Jak nie wiesz jakie zdjęcie dać na okładkę,
to minimalizm twoim przyjacielem, wydawco.

A dzisiaj będzie o książce Noblistki. Pisałam w ostatnim wpisie, że Pulitzera cenię sobie bardziej niż Nobla. Dzisiejsza książka przypomniała mi dlaczego. Nie lubię być oszukiwana. Gdy jest napisane, że mam do czynienia z jedyną powieścią królowej krótkich opowiadań, spodziewam się powieści. I tego co wiąże się z powieścią- ciągłości fabuły, ciągów przyczynowo-skutkowych, wydarzeń powiązanych ze sobą czymś więcej niż główną bohaterką. Gdy tego nie dostaję, doświadczam uczucia przypominającego to, gdy zamawiając colę słyszę: "A może być pepsi"? Gdybym chciała pepsi zamówiłabym pepsi. Gdybym chciała osiem luźno powiązanych ze sobą historii sięgnęłabym po zbiór opowiadań. Malowanie konia w paski nie czyni z niego zebry.
Znowu cierpię na brak dobrych ilustracji.
link
Przypuszczam, że za wszystkim stoi moja niewytłumaczalna niechęć do krótkiej formy pisanej. Pewnie gdybym była fanką nowelek, nie miałabym żalu do "Dziewcząt i kobiet", a mój dzisiejszy wpis byłby bardziej przychylny. Jednak nawet, gdybym nie zwracała uwagi na formę nadal nie byłabym w stanie zachwycić się treścią. Nie lubię książek o wszystkim i niczym jednocześnie. A taka właśnie jest "powieść" Munro. Główną bohaterką jest Del Jordan- na początku mała dziewczynka, na końcu młoda kobieta. Del Jordan na kartach książki dorasta i zmaga się z wszystkim, co jest z dorastaniem związane- ze śmiercią krewnych, z wiarą w Boga, z budzącą się kobiecością, z pobudzeniem seksualnym. I każda z jej rozterek ma swój osobny rozdział. Problem w tym, że szczególnie na początku, to wszystko jest koszmarnie nudne. Ot, zwykła kanadyjska rodzina, żyjąca w zwykłej kanadyjskiej mieścinie. Proza życia przemielona na prozę literacką. Del nie spotyka nic podniosłego, nic wyjątkowego, nic co zasługiwałoby na jakąś szczególną uwagę (może pomijając jeden epizod zakrawający na molestowanie). Główna bohaterka jest przeciętna do granic możliwości, a jednak język z jakim opisuje swoje przeżycia sprawia, że mamy wrażenie, że wszystko co ją otacza jest skrajnie wyjątkowe. Ten zabieg to taki obusieczny miecz- z jednej strony, sposób narracji jest piękny i kunsztowny. Z drugiej jednak strony mam wrażenie, że ostre pióro autorki tylko się stępia opisując takie banały. Nie wiem, może powinnam docenić, że Pani Munro znajduje nadzwyczajne w zwyczajnym, jednak chyba po prostu jestem na to zbyt ograniczona, za mocno nastawiona na łatwą podnietę.
Chociaż książka mi się nie podobała to
jestem wielką fanką autorki.
Spójrzcie tylko na nią-
jak można jej nie lubić?
Nie wiem, co więcej napisać o tej powieści. Wspomniałam już, że język jest zgrabny. Ale jednocześnie nie zapiera, przynajmniej mi, oddechu. Nie groził mi żaden atak astmy podczas dzisiejszej lektury, tego możecie być pewni. Nie czuję się też mądrzejsza po przeczytaniu tej książki. Nie dowiedziałam się niczego, czego wcześniej nie wiedziałam, nie doznałam katharsis, oś na której obraca się mój świat nie przesunęła się nawet o milimetr. Przypuszczam, że za kilka lat zupełnie zapomnę, że w ogóle kiedykolwiek miałam z tą książką do czynienia i zdrowo się zaskoczę, kiedy spadnie mi z półki na głowę.
Gdybym była Kopciuszkiem i mogłabym sobie wybrać
literacką Dobrą Wróżkę, to chyba postawiłabym własnie
na Alice Munro. Wygląda jakby uciekła z krainy wróżek.
Pisanie źle o książkach powszechnie uznawanych za arcydzieła jest trudne. Trudne, bo skłania nas do zastanowienia się, co z nami jest nie tak, że nie podzielamy opinii ekspertów. Starałam się zainteresować życiem głównej bohaterki. Starałam się przejmować jej wyborami. Nawet raz udało mi się na nią zdenerwować, kiedy wpakowała się w jakiś głupi, zagrażający jej edukacji związek, z chłopakiem, którego jedyną zaletą było to, że pociągał ją fizycznie. Jednak prawdę mówiąc pod koniec książki było mi najzupełniej obojętne, co się z nią stanie- czy zawojuje świat, czy poniesie sromotną klęskę, czy może utknie gdzieś pomiędzy, w piekle przeciętności. I właśnie o to mam największy żal do autorki tej powieści. Pani Munro oswoiła dzikość słów jak mało kto. A potem zamiast zbudować z nich arcydzieło literackiej architektury, rzuciła je wszystkie na wiatr. Nie lubię jak piękne słowa się marnują.

Podsumowując Alice: tak
Jej powieść: nie
Cytatów nie będzie, bo nic nie podkreśliłam.

Pozdrawiam,
już nie dziewczyna, jeszcze nie kobieta,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz