Tytuł: Mechaniczna Pomarańcza
Rok wydania: 1962
Liczba stron: 194
Ostrzegam, że w Polsce są dwie wersje przekładu tej książki. Wersja R aka Mechaniczna Pomarańcza, pełna rusycyzmów i Wersja A aka Nakręcana Pomarańcza pełna anglicyzmów. Ja wybrałam wersję A. |
Niektóre książki uderzają w twarz na dzień dobry niczym dresy z Ząbkowskiej. Idziesz sobie jak gdyby nigdy nic, a potem nagle budzisz się na ziemi z krwią wypływającą z otworu gębowego. I nie wiesz co się dzieje, dlaczego masz przed oczami gwiazdy, a mózg wycieka prawym uchem. Takim literackim walcem drogowym, zrównującym mnie z ziemią była dzisiejsza książka dnia- "Mechaniczna Pomarańcza". Prawdopodobnie za ten cichociemny atak na moją świadomość powinnam winić sama siebie. A dokładniej swoją ignorancję. Nie wiedziałam za co się zabieram- nie widziałam filmu, nie czytałam streszczeń, nie rozmawiałam z nikim na jej temat, więc miałam o niej mniej więcej takie pojęcie jakie szczupak ma o podróżach kosmicznych (czytaj: żadne). I właśnie ten mój brak wiedzy i oczekiwań sprawił, że w zetknięciu z tym dziwnym tworem byłam całkowicie bezbronna, a następnie rozłożona na łopatki i grabki.
Ładne ilustracje są ładne i wtedy nie trzeba nic pisać link |
Ciosy, które zadaje Mechaniczna Pomarańcza nadchodzą z dwóch stron. Lewy sierpowy to warstwa fabularna, a prawy sierpowy to forma narracji. Zacznę więc może od narracji. Cała książka jest lepka od slangu, który jest sztucznym tworem wytworzonym przez autora, ale który jednak, w dużej mierze dzięki wdzięcznemu tłumaczeniu, wydaje się niesamowicie prawdziwy. Zdania są zagęszczone fonetycznie zapisanymi angielskimi zapożyczeniami. Jako osoba, która sama ma tendencję do wtrącania akszyli, bejbe, egzakli to swoich wypowiedzi byłam w stanie czytać tę książkę bez zaglądania do słowniczka umieszczonego z tyłu książki. Jednak nie była to łatwa lektura, byłam zmuszona do czytania jej jakby na głos, ale bez otwierania ust (nie wiem, czy rozumiecie o co mi chodzi...). Gdybym tego nie robiła, nie byłabym w stanie rozpoznać angielskich słów przebranych w polskie litery. Jednak nie samymi zapożyczeniami pomarańcza żyję. Prócz nich powieść zasiedlają słowa typowo slangowe, młodzieżowe, gwarowe i bóg wie jeszcze jakie. Trochę jakby język polski zachorował na raka i powyrastały mu różne dziwne, deformujące guzy. Ja lubię dziwactwa, językowe mutacje są dla mnie równie fascynujące jak dla fanów gabinetów osobliwości kobieta z brodą albo człowiek-słoń, jednak mam wrażenie, że nie każdy wytrzyma kilkugodzinne tête-à-tête z lingwistyczną chimerą.
A dziwne ilustracje są dziwne. I wtedy też nie trzeba nic pisać. link |
Równie odstręczająca może być też sama fabuła. W tej książce krew się leje jak wódka na domówce. Więc jeśli nie przepadacie za czytaniem o zbiorowych gwałtach na śniadanie, morderstwie na obiad i posuwaniu dziesięciolatek na kolację, to może jednak nie otwierajcie tej książeczki. Bo ona w dużej mierze o tym jest. O przemocy, o zwyrodnieniu, o patologii. Główny bohater, Alex, ma piętnaście lat, a dokonuje takich nadużyć, że aż się ma ochotę spalić książkę i natychmiast podreptać na terapię z PTSD. W dodatku robi to bez mrugnięcia okiem. Opowiada o gwałcie w ten sam sposób w jaki pisze o piciu herbaty. Zadaje ból częściej od pytań, odbiera życie jak wypłatę, a jedyne co go w jakikolwiek sposób porusza to muzyka klasyczna. Nie żartuję, z Alexa jest meloman za dnia, socjopata nocą.
Ale po co komu ilustracje, skoro jest film. Najwyraźniej stylowy jak cholera. |
Jednak najgorsze jest to, że czytając tę książkę nie byłam w stanie się oburzyć. Nie wiem, czy to dlatego, że nie należę do specjalnie wrażliwych, czy może jest to wina samego języka, który jest na granicy infantylności, jednak pomimo obrazowości opisów, nie gotowała mi się krew, podczas czytania scen, w których powinna ona tak wrzeć, że aż parować. Ot, Alex kogoś zgwałcił, och tutaj kogoś zabił, och ale jak to zabrała go policja?! Co się z nim teraz stanie?! Ku swojemu totalnemu przerażeniu bardziej zależało mi na jego losie, niż na losie jego, bogu ducha winnych ofiar. I w momencie, gdy resocjalizują go na siłę, zaczęłam mu współczuć. Najwidoczniej mam coś z mózgiem i bardziej cenię sobie prawo do wolności jednostki nad dobrem większości. I szczerze mówiąc, wolałabym tego o sobie nie wiedzieć.
Przemoc jeszcze nigdy nie była tak estetyczna. link |
To właśnie jest mój główny problem z dzisiejszą książką, nie wiem, czy jest to jej zaleta, czy może wada, ale chwyta ona za kark i na siłę konfrontuje nas z wieloma pytaniami, które najchętniej pozostawilibyśmy bez odpowiedzi. Po której stronie stanęlibyśmy w takiej sytuacji? Czy za pomocą leków i warunkowania, przeprogramowalibyśmy człowieka w maszynę, nadal bez sumienia, ale też bez możliwości skorzystania z tego braku? Czy może pozwolilibyśmy takiej jednostce na trwanie w zwyrodnieniu? Dobry Panie, to wszystko jest tak mroczne, że chyba następna książka, po którą sięgnę będzie o kucykach Pony i magii przyjaźni. I będzie miała naklejki.
Jak widać nie tylko ja potrzebowałam Kucyków Pony po Mechanicznej Pomarańczy. link |
Ja jestem takim typem osoby, który preferuje mieć wysoki poziom irytacji, dyskomfortu, czy smutku niż nudy. Dlatego dużo bardziej wolę narazić się na takie literackie mordobicie niż na tysiąc stron o niczym. Mam jednak świadomość, że nie każdy jest takim masochistą jak ja. Dlatego uczciwie ostrzegam, delikatne kwiatki niech się jednak przeniosą na mniej krwawą rabatkę.
Biedny Ludwik Van, w grobie się przewraca pewnie. Spoko, Ludo, przewracamy się razem. link |
- Nad przyczyną dobroci się nie mózgolą, to czemu na odwrót? Jeżeli wpychle są dobre to dlatego, że lubią, a ja wcale bym im tej dobroci nie odbierał i dy sejm na odwrót.
- Czego chce Bóg? Czy Bóg woli dobro? czy wybór dobroci? A może człowiek wybierający zło, jest w jakiś sposób lepszy od takiego, któremu narzuca się dobro?
- To komiczne, jak barwy rzeczywistego świata dopiero widzą się prawdziwe, kiedy je zobaczysz na filmie.
- Przerobili cię na coś innego niż istota ludzka. Odebrali ci możliwość wyboru. Skazany jesteś na postępowanie według stereotypu, jaki akceptuje zbiorowość, jakby taka maszynka zdolna tylko do czynienia dobra.
- Wyjął z poketu wielki, zaglucony henkczyf i przytkał go sobie zbierając tę spływającą czerwień ołdy tajm estoniszt, jakby mu się widziało, że to krew dla innych felów, a tylko nie dla niego.Całkiem jakby wyśpiewał tę krew, żeby nadrobić swoje wychamienie się, kiedy tamta dziula śpiewała miuzyk. Ale ta fifa chichrała się teraz ha ha ha przy barze ze swoimi friendziami, jej czerwone usta były w ruchu i kafle błyskały, nawet nie zauważyła brudnej wulgarni Jołopa. Tak ryjli to mnie Jołop ubliżył.
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz