piątek, 20 lutego 2015

Elektryczny Pastuch, czyli Książka Numer Trzydzieści Dziewięć

Autor: Philip K. Dick
Tytuł: Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?
Rok wydania: 1966
Liczba stron: 273

Wydawnictwo REBIS znowu dało radę.
Chyba powoli staje się moim ulubionym.
Musiałam zrobić sobie przerwę od czytania. Dopadła mnie jakaś fizyczna niemoc przeczytania książki. Trochę przypominało to reakcję po zatruciu zbyt dużą ilością alkoholu- na samą myśl o kolejnym kieliszku (w tym przypadku o kolejnej książce) czułam nieprzyjemne ciary. Ze stuporu wyrwała mnie dzisiejsza Książka Dnia. Wiedziałam, że jeśli coś mnie ma przywrócić czytelniczemu funkcjonowaniu to będzie to musiało być science-fiction. I to dobre science-fiction. Dlatego sięgnęłam po kultową powieść Philipa K. Dicka, którą wszyscy kojarzą dzięki filmowi pod tytułem "Blade Runner".
Ta ilustracja oddaje klimat książki,
mniej więcej w ten sposób w jaki
trailer Mrocznego Widma oddaje to,
jak bardzo jest to zły film.
(czyli wcale)
link
Główny bohater powieści Rick Deckard prowadzi zwykłe życie. Należy do tego niewielkiego procentu ludzi, którzy nie opuścili naszej Błękitnej Planety nawet gdy z błękitnej zmieniła się w radioaktywną. Ma żonę, pracę i owcę, którą hoduje na dachu. Niestety owca nie jest prawdziwa tylko elektryczna, a praca polega na bieganiu po mieście z pistoletem laserowym i likwidowaniu androidów. Za każdego martwego, zbiegłego androida Rick dostaje tysiaka. Kasa mu się przyda, gdyż marzy on... no właśnie o czym marzy nasz główny bohater? O nowym lamborghini? O wycieczce międzyplanetarnej? O wielkiej plazmie do salonu? Nie, nasz dzielny główny bohater ciuła na prawdziwe zwierze. Takie, które mógłby karmić i głaskać i tulić i bóg wie co jeszcze. Aby dostać wymarzone zwierzątko, Rick postanawia zlikwidować sześć zbiegłych androidów o zupełnie nowym oprogramowaniu, które sprawia, że są sprytniejsze od ludzi i totalnie niebezpieczne. Zabiera swoją maszynę testową, która sprawdza poziom empatii (który u androidów jest zerowy i stanowi podstawowy czynnik różnicujący ich od ludzi) i rusza w miasto.

Za to ta ilustracja jest fantastyczna.
I w dodatku się świeci!
link
Niestety na swojej drodze spotyka Racheal- atrakcyjnego androida płci żeńskiej, który nawet w takim starym wydze jak Rick wzbudza uczucia... a guzik uczucia, Rick po prostu się na nią napala bardziej niż ja na nowy film Marvela. I o dziwo, w przeciwieństwie do większości przedstawicieli jego gatunku, totalne napalenie powoduje u Ricka myślenie. (Tak wiem, mnie też to zaskoczyło). Zamiast biegać za andkami z laserem nasz główny bohater zaczyna rozkminiać, dlaczego w ogóle trzeba owe androidy likwidować i czy to przypadkiem nie grzech i takie tam. Ogólnie zaczyna go ruszać sumienie, a wszyscy wiemy, że posiadanie czegoś takiego jak sumienie nie znajduje się na liście cech pożądanych u płatnego mordercy. Innymi słowy Rick ma przerąbane.
To jest bardzo dobry projekt okładki.
I to nie dlatego, że widzę mózg (neuro moja miłość)
link
Próbowałam wam pokrótce opisać fabułę, mam jednak wrażenie, że ją strasznie skaleczyłam i spłyciłam, szczególnie, że ograniczyłam się jedynie do opisania głównego wątku. Jednak opisywanie o czym jest książka nigdy nie należało do moich mocnych cech (dużo lepiej wychodzi mi narzekanie na każdy jeden drobny szczegół). Tutaj jednak nawet w tej kwestii nie mam zbytniego pola do popisu. Ta powieść jest po prostu dobra. Porządnie napisana, tak po męsku, bez niepotrzebnych ozdobników, bez dygresji, bez zastojów w narracji. Nie ma zdań budzących zachwyt, ale nie ma też takich, które zgrzytają w zębach. Cała książka przypomina dobrze naoliwioną maszynę, która może nie prezentuje się najpiękniej wśród bibelotów literatury pięknej, ale swoją robotę wykonuje doskonale.
Nie do końca wiem, co to ma wspólnego z książką.
Ale owieczka fajna, to wrzucam.
link
Kolejnym plusem jest fakt, że mamy do czynienia z powieścią, nie da się tego powiedzieć inaczej, cholernie klimatyczna. Nie wiem jak autorowi się to udało, gdyż nie jest ona wypchana ogromną ilością opisów, ale niepowtarzalna atmosfera wręcz paruje ze stron. Są książki, które kojarzymy z kolorami, dla mnie Władca Pierścieni jest zielony, a Nowy Wspaniały Świat błękitny. "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach" jest książką brutnatno-szarą. Nie ze względu na okładkę, ale na zawartość. Tam wszystko jest zakurzone, pełne chłamu, zacienione. Klimat neo-noir unosi się nad tą książką jak Duch Boży nad jakąś tam rzeką w Biblii. I moim zdaniem jest to chyba najlepszy wabik na jaki można złapać czytelnika.


Chyba jest też komiks.
Wygląda ładnie.
Czy zauważyliście, że w słowie
łowca jest słowo owca?
Przypadek?
Nie mówię jednak, że jest to książka idealna. Nie byłabym sobą, gdybym nie miała pewnych zastrzeżeń. Głównym jest to, iż czasami, jakby to nazwać hm... wypadałam z fabuły, w sensie nagle działo się coś, czego kompletnie nie rozumiałam. Jakbym nagle ominęła coś ważnego, kluczowego dla rozwoju postaci i relacji między nimi. Chcę przez to powiedzieć, że momentami decyzje bohaterów nie wydawały mi się w żaden sposób logiczne. Czasami ich słowa kłóciły się z tym, co zrobili wcześniej. I nie byłam pewna, czy to dlatego, że kłamią, czy nagle przeszli metamorfozę jak Miley Cyrus, czy może mi po prostu coś umyka, bo jestem tępa. Jednym z takich przykładów, najbardziej widowiskowym moim zdaniem jest scena między Racheal a Rickiem, gdzie ni z gruszki ni z pietruszki wyznają oni sobie miłość. Mimo, że ona jest androidem, który chyba miłości nie powinien czuć (bo miłość przecież jest silnie powiązana z empatią), natomiast on nie dość, że widział ją tylko dwa razy w życiu to jeszcze w dodatku ma żonę. Nie wiem może to ja i moje dziwne poglądy, ale po prostu nie byłam w stanie wykoncypować, o co w tym wszystkim chodziło, szczególnie że ich późniejsze działania zupełnie rozmijały się z tym pięknym i wzniosłym wyznaniem. Jednak kiedy przymknie się oko na ten kompletny brak sensu i logiki, to powieść jest naprawdę bardzo przyjemna. O ile lubisz science-fiction. I powieści nieco pozbawione poczucia humoru. I sympatycznych bohaterów. I... dobra skończę już.
Nie mogłam się powstrzymać.
W filmie głównego bohatera gra Harrison Ford.
TEN Harrison Ford.
Miłość życia.
Nie, żeby było co cytować, ale z przyzwyczajenia:
  • Gwałt nad własną osobowością jest podstawowym warunkiem życia. W jakimś momencie musi to zrobić każda istota. 
  • Chłam to bezużyteczne przedmioty, takie jak reklamy przysyłane dawniej pocztą albo okładki po zużytych papierowych zapałkach, albo opakowanie po wczoraj przeżutej gumie. Kiedy nikogo nie ma w pobliżu, chłam się rozmnaża. Na przykład jeśli pójdzie pani spać, pozostawiając go w mieszkaniu, to kiedy obudzi się pani następnego ranka, chłamu będzie już dwa razy tyle. Ciągle go przybywa.
Pozdrawiam,
śniąca o owcach,
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz